piątek, 22 sierpnia 2014

zawieszenie bloga

Niestety zmuszona jestem zawiesić bloga. Nie wiem kiedy wrócę. Do zobaczenia!!!

Rozdział 4

   Minął miesiąc odkąd Vesylly wraz Mitvą uciekli. Im bardziej oddalali się w stronę południa, tym lasy stawały się bardziej obfite w faunę i florę. Co jakiś czas przechodzili przez małe miasteczka, aby zakupić jedzenie. Suknia z kosztownymi kamieniami spoczywała ukryta w skórzanej torbie, którą Vesi miała ciągle na ramieniu. Dziewczyna bała się, że ktoś ją rozpozna, albo zacznie się wypytywać skąd ma tak drogie klejnoty. Jednakże jak na razie nic takiego się nie wydarzyło. W porównaniu z warunkami panującymi w pałacu, te były niemalże spartańskie. Wygodne łoże zastąpiła ubita ziemia, a wielką wannę źródełko. Wędrowali, kiedy tylko dali radę. Czasami konno, ale najczęściej pieszo, aby dać koniowi odpocząć. Teraz także wybrali tę drugą opcje. Było południe, według mapy zakupionej na targowisku w Greyle zbliżali się do małego miasteczka, gdzie mogli kupić obiad. Vesylly zastanawiała się, co z nimi będzie. Tęskniła za ojcem, ale wiedziała także, że nie uwierzyłby on w okrutne plany księcia Sity. Mimo iż, król nie poświęcał zbyt wiele uwagi swojej córce, ta kochała go nad życie. Wiedziała, że póki będzie daleko, jej niedoszły małżonek nie zdoła otruć ojca. Aby móc przejąć władzę, musiałby najpierw się z nią ożenić. Na szczęście do tego ślubu nie doszło.
-Czy mogę ci zadać pytanie?- Mitva najwyraźniej chciał zakończyć krępującą ciszę.
-Śmiało.
-Czy te dziewczyny, które masz odnaleźć także mają moce?- Odkąd Mitva dowiedział się o nowych umiejętnościach Vesi, ciągle zadawał pytania. Na niektóre z nich, ona sama nie znała odpowiedzi.
-Ta staruszka powiedziała, że wszystkie posiadamy moce nad czterema żywiołami: wodą, ziemią, powietrzem i ogniem. Jednakże dalej nie rozumiem, dlaczego jest nas pięć.
-Jak myślisz, jaką mocą włada dziewczyna, którą musimy odnaleźć jako pierwszą?
-Wybrzeże kojarzy mi się z wodą, ale skoro ja nad nią władam, to podejrzewam, że będzie to powietrze. Ostatecznie ziemia, ogień wykluczam.
   Po dwóch godzinach dotarli do miasteczka Ywliksen. Kolorowe kamienice, ludzie w różnobarwnych szatach ozdobionych cekinami i innymi świecidełkami- czyli typowe, południowe miasto. Oznaczało to, że są coraz bliżej wybrzeża. Targowisko na, którym obecnie się znajdowali, nie różniło się niczym od reszty miasta. Sprzedawcy rozmawiali ze sobą i chichotali. Chłopcy w wieku Mitvy grali w piłkę, a dziewczynki bawiły się lalkami. Dla Vesi był to niesamowity dzień. Widok tylu roześmianych ludzi powodował szczęście także w niej.
-Hej, ty! Chcesz się z nami pograć?- zapytał jeden z grających chłopców Mitvy. Jedenastolatek odwrócił się do Vesylly.
-No, idź. Tylko się nie oddalaj.- Księżniczka traktowała go, jak młodszego brata. Ten chłopiec o jasnej jak platyna czuprynie skrywał w sobie dużo wrażliwości, choć na takiego nie wyglądał. Bała się o niego, bała się, że może mu się coś stać.
   Mitva pobiegł do innych chłopców i zaczęli grać, a ona sama oddaliła się w stronę straganów. Podeszła do tego należącego do rzeźnika. Kupiła dwie nóżki z kurczaka i oddaliła się w poszukiwaniu owoców i warzyw.
-To ty jesteś tą zaginioną księżniczką.- Odezwał się głos za jej plecami. Przerażona Vesi odwróciła się i zobaczyła chłopaka o ciemnobrązowych włosach i piwnych oczach. Był mniej, więcej w jej wieku.
-Nie wiem, o kim pan mówi.- Słowa te wypowiedziała tonem obojętnym.
-Mnie nie oszukasz. Tych oczu nie zapomnę nigdy. To na pewno jesteś ty.
-Ja naprawdę...- zaczęła, ale on jej przerwał.
-Nie kłam.- powiedział tonem stanowczym.
-Ale, czy my się znamy?- Vesi uznała, że nie ma sensu już udawać. Musiała przyjąć inną taktykę.
-Byłem na jednej z uczt wydanych przez twego ojca. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Rene, syn lorda Kresta z Ywliksen.
-Zamierzasz powiedzieć komuś, że mnie widziałeś?- zapytała. Miała nadzieje, że odpowiedź brzmiała będzie przecząco, ale nie chciała się łudzić.
-Twój ojciec oferuje niesamowitą ilość złota za odszukanie ciebie, ale ja mam pieniądze.
-To czego chcesz?! Wpływów?! Władzy?! Tronu?!- Vesylly była wściekła. Nie lubiła jak ktoś się bawił z nią w kotka i myszkę. Mógłby powiedzieć wprost, czego chce.
-Chciałbym przeżyć przygodę.- Na te słowa Vesylly oniemiała. Czuła się zbita z tropu. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
-Przygodę?- powtórzyła zdezorientowana Vesi.
-Tak, przygodę.
-Ale... Ale, co ja mam z tym wspólnego? Jakbym ci mogła pomóc?- Nie rozumiała.
-Podróżowałbym z tobą. Oczywiście, jeśli się nie zgodzisz będę zmuszony powiadomić mojego ojca o tym, co widziałem. Czekaj, o czym to ludzie ostatnio mówią? Coś o księżniczce czarownicy. Nie uważasz, że rozsądniej byłoby przystać na moją propozycję?- W jego głosie łatwo było wyczuć ironie.- Mam łuk i strzały, więc nie będziemy musieli zbyt często wyruszać do miasta. Będziemy polować. Wyobraź to sobie świeże mięso codziennie.
-Nie mam innego wyjścia?-Nie wierzyła, w to co robi. Ten chłopak ją najzwyczajniej w świecie szatażuje. Dlaczego ona się na to zgadza?
-Masz, ale wiesz jak wygląda druga opcja.- Niestety wiedziała. Ciekawe, co by zrobił jej ojciec gdyby wróciła. Może spaliłby ją na stosie, albo zamknął w więzieniu. Nie, nie byłby aż tak okrutny. Zapewne zostałaby uwięziona w komnacie.
-Chodź.- powiedziała najoschlej jak potrafiła. Może jeszcze wyciągnie jeszcze jakieś korzyści z tej decyzji.- Masz konia?
-Tak, nazywa się Wicher. Kasztanowy ogier, pasie się tu niedaleko na łące.
-Spytałam, czy masz konia, a nie jak wygląda i jak się nazywa- Vesi była poirytowana.- Co syn lorda robił na targu?
-Ja po prostu... Jakby to powiedzieć... Wiedziałem, że tu będziesz.- Te słowa wstrząsnęły Vesi. Czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana.
-Ale skąd?
-Miałem sen. Na początku pomyślałem, że nie warto w to wierzyć, ale później uznałem, że nie zaszkodzi sprawdzić i udało się.
-Jaki sen?
-Przyśniła mi się staruszka...- Zaczął, ale Vesylly nie dała mu dokończyć.
-Aha.- przerwała mu. Wiedziała, co chce on powiedzieć. Im dłużej to wszystko trwało, tym stawało się mniej logiczne. Vesi nie wiedziała, dlaczego staruszka chciała, aby Rene poszedł z nią.
     Mitva grał w piłkę z chłopcami w wiosce, ale szybko się zmęczył. Usiadł na kamieniu i popatrzył w niebo, które przyozdabiały pojedyncze chmurki. Nagle z gałęzi drzewa wybił się sokół. Ten silny, wielki ptak od zawsze mu imponował. Sam był tylko słabym jedenastolatkiem, który nie miał na nic wpływu. Każdy widział w nim tylko dziecko. Nawet jego przyjaciółka nigdy nie pytała go o zdanie. Miał do niej o to żal, ale wiedział, że Vesi martwi się o niego. Traktowała go jak brata, a on ją jak siostrę. Nigdy nie miał rodziny. Wychował się w sierocińcu. Wszyscy jego bliscy umarli podczas epidemii panującej w królestwie, kiedy był niemowlakiem. Przez lata żył w samotności i żebrał o jedzenie. Gdy Vesylly uratowała go tej mroźnej zimy, zostali przyjaciółmi. Był wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zyskał bratnią duszę. Mówił jej o wszystkim, ale ona mu o niczym. Ukrywała przed nim nie tylko swoją moc, ale i spotkanie ze staruszką. Gdy dowiedział się o tym wszystkim przez przypadek był przerażony. Chciał uciekać, ale nie potrafił zostawić przyjaciółki. Postanowił jej zaufać. Miał nadzieje, że podjął dobrą decyzję. Popatrzył przed siebie. Zza jednego ze straganów wyłoniła się Ves, a za nią szedł jakiś chłopak. Mitva poczuł ukłucie zazdrości. Kim on jest? Co on robi z moją przyjaciółką- zastanawiał się. Byli coraz bliżej. Zobaczył grymas na twarzy dziewczyny. Ulżyło mu, kiedy ujrzał, że przyjaciółce także nie podoba się towarzystwo obcego chłopaka. Lecz w jego głowie nadal pojawiało się pytanie: kim on jest?
-Musimy pogadać- powiedziała oschle Vesi, po czym oddalili się od nieznajomego.
-Kim on jest?- zapytał. Nie wiedział, co o tym myśleć. Vesylly miała iść zrobić zakupy, a przyprowadziła obcego chłopaka.
-Jakiś syn lorda. Poznał mnie. Chciał podróżować z nami. Musiałam mu pozwolić. Groził mi, że zawiadomi ojca- powiedziała szeptem, a jej mina nie wyrażała zadowolenia.
-I tak po prostu pozwoliłaś mu iść z nami?- Mitva był zaskoczony. Nie wierzył, że jego przyjaciółka dała się zmanipulować.
-Ty nic nie rozumiesz. Mu także przyśniła się ta staruszka.- Wszystko stawało się dla chłopca coraz mniej logiczne. Był zdezorientowany, tak jak jego przyjaciółka. Dlaczego ona ufała tej staruszce? Niestety ta była ona ich jedynym sprzymierzeńcem. Czy był tego całkowicie pewny? Nie, ale musieli zaryzykować. Musiał ponownie zaufać Vesi.
-Chodźmy znaleźć jakieś miejsce, w którym możemy rozpalić ognisko.- zaproponował. Chciał spróbować wziąć sprawy w swoje ręce i być samodzielnym. Bardzo pragnął, aby być wsparciem dla przyjaciółki, a nie tylko dzieckiem, którym trzeba się zająć. Kiedy uciekli z Thanda obiecał sobie, że będzie się nią opiekował.
    Gdy byli w wystarczającej odległości od miasta, rozpalili ognisko. Patrząc w ogień, Vesi zastanawiała się, jakie będą pozostałe dziewczyny i przed jakim niebezpieczeństwem ostrzegała ją staruszka. Na razie wiedziała niewiele.
-Jak ja dawno nie jadłem mięsa.- Z rozmyślań ponowne wyciągnął ją Mitva.- Ves, a co zrobimy jak już będziemy na tym wybrzeżu?- Tego zdrobnienia używał tylko on, nikt inny.
-Jeszcze nie wiem. Mam tylko nadzieje, że staruszka zadbała o powiedzeniu tej dziewczynie prawdy.
-A jeśli nie?- zapytał chłopiec.
-To uzna nas ona za wariatów.- odpowiedziała zgodnie z prawdą Vesylly.
-O jakiej staruszce mówicie?- Konwersacje przerwał im Rene. Był najwyraźniej ciekawy, czy myślą o tej samej osobie. Kobiecie, która przyśniła się także jemu.
-A jak myślisz?- Odezwała się niemiło dziewczyna. Nie lubiła go. Był tylko piątym kołem u wozu, niepotrzebnym ciężarem. Poradziliby sobie bez niego. Chłopak najwyraźniej także chciał powiedzieć coś niemiłego, ale przerwał mu wyraźnie zaniepokojony Mitva.
-Słyszycie?- powiedział, a zaraz potem zza drzew wyszło pięciu, uzbrojonych ludzi. Na piersi mieli herb rodu księcia Sity. Zostali okrążeni. Rene chwycił łuk i strzały, Mitva wyciągnął zza pasa mały sztylet, a Vesi szukała najbliższego źródła wody. Rycerze rzucili się na nich. Rozpoczęła się walka. Rene wystrzelił strzałę w stronę jednego z napastników. Z jego piersi wypłynęła krew. Czerwona plama na jego koszuli powoli się powiększała. Zachwiał się lekko, a następnie upadł. Ten fakt najwyraźniej rozzłościł pozostałych czterech żołnierzy, bo z okrzykiem bitewnym rzucili się do walki. Niestety w pobliżu nie było żadnego źródła wody. Na szczęście dziewczyna wpadła na pomysł. Skupiła się i uniosła ręce. Niebo przybrało ciemniejszą barwę. Dookoła było słychać dźwięk wyładowań atmosferycznych. Grzmoty zdezorientowały jednego z przeciwników i wtedy Mitva zadał mu ostateczny cios. Zaczęło obficie padać. Ni stąd, ni zowąd błyskawica uderzyła w mężczyznę atakującego Vesylly. Gdy pozostałych dwóch rycerzy, zobaczyło konającego sojusznika, rzuciło się do natychmiastowej ucieczki. Dziewczyna opuściła ręce i po chwili niebo stało się błękitne, chmury zniknęły, a w oddali pojawiła się tęcza. Rene uśmiechnął się pod nosem i nie dowierzał temu, co się wydarzyło. Mitva natomiast uważnie się na nią patrzył. Po chwili złapał się za brzuch i usiadł. Dziewczyna natychmiast podbiegła do niego, a na jego jedwabnej koszuli zobaczyła powiększającą się, krwistoczerwoną plamę.
-Mitva... Ty nie możesz...- Słowa stanęły jej w gardle. Przytuliła go i zaczęła płakać. Strumienie łez wypływały z jej oczu. Nie mogła uwierzyć temu co się stało. Patrzyła na jego umierające ciało, na jego twarz. Mitva cierpiał. Miał jedenaście lat, a umierał. Jej mały braciszek konał. Po co oni uciekali? To wszystko było jej winą. Chciała umrzeć razem z nim.
-Ves, jest dobrze. Naprawdę jest dobrze.- Uspokajał ją jedenastolatek. Jego głos wydawał się spokojny, ale w jego szarych oczach widać było przerażenie.
-Pomóż mu! No, zrób coś!- zaczęła krzyczeć do Rene. Wiedziała jednak, że chłopak nie może nic zrobić. Mitva umierał i trzeba było się z tym pogodzić. Jednakże ona nie umiała. Nie chciała go stracić. Jedynego przyjaciela, towarzysza i druha, który był dla niej jak brat. Ból ściskał jej serce. Chciała coś powiedzieć, ale nie widziała co. Słowa stawały jej w gardle. Nie mogła nic z siebie wykrztusić. Pogłaskała go po bladej twarzy. Serce chłopca zaczynało bić coraz wolniej, aż w końcu... Mitva wyglądał jakby spał, lecz był to wieczny sen, z którego nie mógł się już obudzić.

-------------------------------------------------------------------------------------
Ehhh... Nareszcie skończyłam Nie mam pojęcia, co myśleć o tym rozdziale. Starałam się włożyć więcej pracy w uczucia bohaterów, ale nie wiem, czy się udało. Dziękuję za 1000 wyświetleń i zachęcam do komentowania. Jeśli nie macie konta na google, możecie publikować je z anonima. Zapraszam także do obserwowania mojego bloga.

             

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział 3

   Vesi rozejrzała się dookoła. Była na wybrzeżu. Widok z klifu był cudowny. Olbrzymie morze spokojnie falowało. Lekki wiaterek poruszał liśćmi palm, a słońce ukryte było za grubą warstwą chmur. Dziewczyna czuła się jak ptak. Miała na sobie zwiewną, błękitną suknię z krótkim rękawem. Zamknęła oczy i rozłożyła ręce. Ciekawe jak to jest latać- myślała. Poczuła, że jako istota mająca skrzydła czułaby się szczęśliwa. Szybowałaby po niebie niczym się nie martwiąc, nie mając problemów. Nagle Vesylly poczuła za sobą czyjąś obecność. Otworzyła oczy i odwróciła się. Zobaczyła staruszkę o ciemnych włosach i oczach. Od razu poznała ten wzrok przepełniony mądrością. Była to kobieta, którą spotkała wczoraj w opuszczonym domu.
-Dzień dobry… To pani.- Vesi czuła radość przepełnioną przerażeniem. Z jednej strony była szczęśliwa, że ma przed sobą osobę, która jest rozwiązaniem wszystkich zagadek. Z drugiej jednak bała się. Ta staruszka była nieobliczalna.
-Witaj drogie dziecko.- Jej ton głosu był przyjemny, ale nader tajemniczy.- Obiecałam, że sny pokażą ci drogę. Oto i ona.
-Wybrzeże?- zapytała nie do końca pewna Vesylly.- Przecież ja nawet nie wiem, gdzie to jest. Wie pani, ile takich miejsc jest w królestwie?
-Spokojnie dziecko. Ten amulet wskaże ci drogę.- Powiedziawszy to wręczyła w ręce dziewczyny księżycowy kamień na rzemykowym sznureczku.
-W jaki sposób ma mi to pomóc?
-Dowiesz się wkrótce. Pamiętaj tylko, że to nie amulet, ale twoje serce będzie podejmowało decyzje. Muszą być one mądre.- W oczach staruszki pojawił się promyk nadziei.
-Mam kilka pytań.- Powiedziała Vesi głosem stanowczym.-  Kim pani jest? Dlaczego ja? Jaki jest cel tego wszystkiego? Czego poszukuje? Jakie niebezpieczeństwo się zbliża?.- Pytała bez przerwy, lecz w odpowiedzi uzyskała tylko niewyraźne „Gdy przyjdzie odpowiednia pora, dowiesz się wszystkiego”.
***
   Vesylly otworzyła oczy. W oddali ujrzała wyłaniające się słońce. Oto była świadkiem nastania nowego dnia… Nowego dnia niewiedzy i poszukiwania prawdy. W ręce ściskała amulet, który dostała od staruszki. Założyła go na szyję. Rozejrzała się. Krajobraz był magiczny. Wszystko to wyglądało piękniej, niż nocą. Grota ta była bowiem na wzgórzu, z którego widać było wielki las składający się niemalże z samych sosen. Ich igły były pokryte cienką warstwą śniegu. Wschodzące słońce nadawało niebu pomarańczową poświatę. Popatrzyła się w stronę miasta. Dachy domów tak jak wczoraj były pokryte śniegiem, a z niektórych kominów wydobywał się dym. Za dnia wyglądało ono inaczej, lecz nie to przykuło uwagę dziewczyny. Koło miasta był rozbity obóz. Poznała tą flagę. Herb rodu księcia Sity.  
-Mitva. Obudź się. Musimy uciekać.- Powiedziała najciszej jak mogła, ale echo rozniosło się po lesie.
-Znowu?- Zapytał chłopak. Miał jedenaście lat, a tyle problemów. Po co ona go w to wszystko wciągała. Poczuła się winna. Postanowiła jednak tego nie okazywać. Nie teraz. Teraz muszą się stąd wydostać.
-Zostawiamy za dużo śladów. Jak tak dalej pójdzie to nas znajdą. Widzisz tam koło miasta?- Mitva skinął głową.- To herb rodu księcia Sity.
-Czyli, gdzie postanawiamy się udać?
-Na południe, ale najpierw musimy coś zjeść.- Vesi dopiero teraz poczuła jak burczy jej w brzuchu.
-Ale jak zamierzasz to zrobić? Najbliższe miasto jest sto kilometrów stąd, a tu jest armia twojego ojca.
-Jakoś musimy to zrobić. Bez jedzenia długo nie pociągniemy.
   Konia zostawili na małej polance niedaleko miasta. Była ona tylko w połowie pokryta śniegiem, więc mógł on bez większych trudności najeść się ubogo rosnącą tam trawą. Wzdłuż łąki przepływał mały strumyczek. Vesi nabrała wody w ręce i przemyła twarz, a później napiła się z niego. Poczuła siłę. Energia przepływała przez każdą komórkę jej ciała. Na końcach palców poczuła przyjemne mrowienie. Lubiła to uczucie siły.
-Pora iść. Zaraz umrę z głodu.- Powiedziała księżniczka. Po za jedzeniem planowała kupić także inny strój. Ten nie nadawał się do takich podróży.
   Targowisko było na skraju miasta. Vesi oderwała dwa małe kamienie od sukni i kupiła potrzebne rzeczy: dwie bułki, chleb, trzy jabłka (jedno dla konia), skórzane spodnie, płócienną tunikę i zamszowe, męskie kozaki. Usiedli na kamieniu.
-Masz najedz się do syta, bo nie wiadomo kiedy będzie nasz następny posiłek.- Mówiąc to podała mu bułkę i jabłko.
-Co będzie dalej? Gdzie dokładnie planujemy się udać? Po co to wszystko?
-Chciałabym wiedzieć.
-Ale ty nic mi nie mówisz!- Powiedział Mitva tonem oskarżycielskim.
-To jest… Nawet nie wiem jak to powiedzieć… T jest trudne do wyjaśnienia. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz.- Vesi bała się wyznać mu prawdę. Bała się jego reakcji.
-Czyli kiedy?
-Wkrótce… Mitva, musisz mi zaufać. Proszę…- Księżniczka powiedziała to będąc blisko płaczu, lecz on tylko skinął głową i powiedział:
-Jesteś moją przyjaciółką. Zawsze będę przy tobie. Na dobre i na złe. W nieszczęściu i chorobie. Ale p ty powinnaś mi zaufać, a nie ja tobie.
-Wszystko ci powiem. Obiecuje. A teraz poczekaj tu chwilę, Jakby zbliżał się ktoś podejrzany to uciekaj.- Powiedziała mu, gdy kończył jeść.- Ja zaraz wrócę.
-Gdzie idziesz?
-Muszę coś sprawdzić…i się przebrać.- Pokazała mu zakupione ciuchy i udała się w stronę domu, w którym spotkała staruszkę.
   Vesi przeszła przez próg. To co zobaczyła przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Izba byłą zupełnie pusta. Nie było tam już roślin i drogich, różnobarwnych tkanin, tylko puste, szare ściany i drewniana podłoga. Dziewczyna ściągnęła sukienkę i gorset, a zamiast tego ubrała czarne skórzane spodnie i brązową tunikę. Drogie niebieskie pantofelki ustąpiły miejsca kozakom. Włosy związała w cienki, długi, srebrny warkocz. Wiedząc, że nie ma tu czego szukać, wyszła na zewnątrz. Gdy przechodziła przez targowisko musiał zobaczyć ją jeden z żołnierzy. Zaczął się pościg. Vesi pobiegła w stronę Mitvy. Złapała go za rękę i ruszyli w stronę polany.
-Co się dzieje?!- Zapytał zdyszany chłopak.
-Ścigają nas! Zobaczyli mnie jak szłam przez targ!- Vesi obejrzała się do tyłu. Goniło ich pięciu żołnierzy. Na szczęście nie byli oni na koniach. Ubrani w czarne stroje, a na piersi mieli herby swoich rodów. Jej ojciec ściągnął elitę, aby ją odnaleźć. Byli coraz bliżej. Gdy tylko znaleźli się na polanie, bliska rozpaczy Vesi podbiegła do strumyka i zanurzyła w nim dłonie. Już drugi raz w tym dniu poczuła tę siłę przedzierającą się przez każdy zakamarek jej ciała. Podniosła kulę wody i wypuściła ją w stronę pierwszego atakującego. Leżąc na ziemi popatrzył na nią. W jego oczach kryło się przerażenie. Rozejrzała się dookoła. Czterej inni żołnierze ojca wpatrywali się w nią.
-Czarownica!- Wykrzyczał jeden.
-Trzeba ją spalić na stosie.- Poparł go drugi.
-Głupki! Uciekajcie! Ona nas wszystkich pomorduje!- Zaczął krzyczeć ten leżący na ziemi, po czym zerwał się i pobiegł w stronę miasta. Wszyscy czterej podążyli za nim. Vesylly odwróciła się do Mitvy. Chłopak patrzył na nią z przerażeniem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Vesi nie chciała wiedzieć jakie myśli kłębiły się w jego głowie. Bała się, że go straci. Jedynego przyjaciela, który zawsze był dla niej opoką. Pomagał i wspierał w trudnych chwilach. Przyjaciela, który zawsze się uśmiechał. Przyjaciela, który właśnie tym zawsze wyróżniał się w tłumie. Teraz patrzył na nią tym przerażonym wzrokiem.
-Mitva…- Wyjąkała, lecz dalsze słowa nie przeszły jej przez gardło. Po jej policzku spłynęła łza.
-Kim jesteś?- Wydusił z siebie chłopak.- To przede mną ukrywałaś?! Tego nie chciałaś mi powiedzieć?! Że jesteś czarownicą?!
-Nie jestem żadną czarownicą, Mitva!- Wykrzyczała Vesi głosem płaczliwym.
-To kim?- Zapytał już spokojniej. Drżał mu głos.
-Nie wiem… Ja naprawdę nie wiem sama, kim jestem. Wszystko zaczęło się parę dni temu. Miałam sen… Przyśniła mi się woda… Gdy jej dotknęłam poczułam niesamowitą moc. Energia przepływała przez moje ciało. Nikomu o tym nie powiedziałam. Wiedziałam jaka będzie ich reakcja, wiedziałam, że będą wyzywać mnie od czubków i wariatów. Miałam być królową, nie mogłam. Gdy dowiedziałam się o planach księcia Sity, postanowiłam uciec. W głowie kłębiło mi się, że rozwiązaniem jest właśnie ten sen. Nie wiedziałam tylko w jaki sposób. Właściwie to dalej nie wiem. Kiedy przybyliśmy do tego miasteczka i weszłam do tego starego domu, spotkałam staruszkę. Powiedziała mi ona, że władam nad żywiołem wody. Wszystko to było tak mało realistyczne. Bałam się uwierzyć, ale gdy pokazała mi swoją moc, byłam do tego zmuszona. Wtedy już nie miałam wątpliwości, że mówi ona prawdę. Opowiedziała mi ona także o zbliżającym się niebezpieczeństwie i o tym, że muszę odnaleźć władczynie pozostałych żywiołów. Pierwszą odnajdę na południu, na jednym z wybrzeży. Czy teraz mi wierzysz?- Zapytała z nadzieją Vesi.- Mitva… Błagam… Powiedz coś.
-To jest… Wiesz, że każdy normalny by w coś takiego nie uwierzył…
-Przyjaźnimy się od lat. Czy kiedykolwiek cię okłamałam?
-Nigdy.
-Czy kiedykolwiek zrobiłam coś, przez co nie mógłbyś mi więcej zaufać?
-Nie.
-To dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?- Vesylly była bliska rozpaczy.
-Ja chce ci uwierzyć, ale… ale boje się to zrobić.- Powiedział wpatrując się w dziewczynę.- Ja nie wiem… Ja po prostu nie umiem zachować się w tej sytuacji… Ona jest nienormalna.- Uśmiechnął się,
-Tak, ona jest bardzo nienormalna.- Vesi zaczęła się histerycznie śmiać.
-Chyba musimy uciekać. Zaraz przyjdą tu z wojskiem.- Przypomniał sobie Mitva.
-Racja.- Powiedziawszy to wskoczyła na konia.- Wsiadasz?- Podała mu rękę.


-----------------------------------------------------------------------------------
Nie ukrywam, że rozdział ten był trudny w pisaniu. Nie tylko ze względu na rozmowę jaką przeprowadziła Vesi z Mitvą (mam nadzieję, że jakoś to wyszło i że nie wyglądało sztucznie), ale także na przerwę od pisania. Musiałam się z powrotem wkręcić w historię i bohaterów. Co by tu jeszcze dodać... Jeśli się wam coś nie podoba w tej historii, jakieś błędy albo coś w tym guście, to proszę was o opinie. Bardzo dziękuje Manii Okamurze, że komentuje każdy mój post i pisze mi moje błędy, ponieważ jest to wielką motywacją. Mam nadzieje, że rozdział się wam spodoba, a ci którzy go wyczekiwali (jeśli ktoś w ogóle na niego czekał) będą usatysfakcjonowani.