Sypiący śnieg
powoli opadał na gałęzie drzew. Vesylly zawsze zastanawiała się, czy to
możliwe, by istniały dwa takie same płatki. Gdy była mała i pytała o to
służbę i nauczycieli z zamku, każdy odpowiadał jej różnie. Jedni mówili, iż
jest to rzeczą niemożliwą. Inni zaś twierdzili zupełnie odwrotnie. Dorastając
dziewczyna zrozumiała, że z płatkami śniegu jest jak z ludźmi. Mogą być
podobne, ale nigdy nie będą identyczne. Każdy człowiek bowiem jest inny. Ma
swoją własną osobowość, charakter i talenty. Są ludzie źli i dobrzy. Osoby o
łagodnym charakterze, jak i hardym i
wyniosłym. Tym ostatnim był jej ojciec. Oczywiście bałą się o niego, ale rozpierała go niesamowita duma i
upartość. Gdy czegoś chciał zawsze to zdobywał. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, że ucieczka ta była nie najlepszym pomysłem. W poszukiwania włączy się
nie tylko król, ale także książę Sita. Temu drugiemu będzie najbardziej
zależało na odnalezieniu jej. To właśnie Vesylly jest kluczem do korony.
Jednakże teraz jest gdzieś w lesie. Vesi wraz z przyjacielem idzie przed siebie. Nierozsądnie byłoby przemęczać konia, więc idą pieszo. Im szybciej dotrą do jakiegoś miasta, tym lepiej. Zbliżał się wieczór.
-Właściwie z czego będziemy żyć skoro nie mamy pieniędzy?-
zapytał Mitva przerywając niezręczną ciszę.
-Kamienie z sukni są wiele warte- odpowiedziała Vesi.
-A dokąd w ogóle zmierzamy?
-Jak najdalej stąd. Może na południe? Zawsze marzyłam, aby
tam się udać.- Była to prawda. Mieszkając w Thanda nigdy nie było jej dane
zaznać ciepła. Kochała kolory, ale było ich mało w północnych krainach.
Panowała tam biel.
Minął prawie dzień
od ich ucieczki. W oddali zobaczyli małe miasteczko. Słońce chowało się za
horyzontem. Chmury przybrały pomarańczowo-różowy odcień. Dachy domów pokryte
były cienką warstwą śniegu, a z niektórych kominów wydobywał się dym. Vesylly
wraz z jedenastolatkiem powędrowali przez miasto w poszukiwaniu gospody. Ulice
były tutaj puste. Na schodach niektórych domów spali żebracy. Vesylly chciała podejść i pomóc im w jakiś sposób, ale Mitva ją powstrzymał. Powiedział, że i tak już nie żyją. Nagle coś przykuło uwagę uciekinierów. Jeden z budynków
wyróżniał się od reszty. W oknach widniały kolorowe zasłony. Dziewczyna
podeszła bliżej i przyglądnęła się dokładniej drzwiom. Był na nich wyryty
napis: „Voqe pesemple promirar”.
Dotknęła bogato zdobionej klamki. Niektóre z kształtów przypominały
słonie, inne zaś różnych gatunków ptaki. Nagle drzwi otworzyły się.
-Poczekaj tu.- Vesi rozkazała przyjacielowi.
-Ale ja chce iść z tobą.- Upierał się. Czuł, że ma ona przed nim jakieś tajemnice, ale nie śmiał pytać. Ufał jej. Jeżeli będzie chciała, to opowie mu o wszystkim. Mimo wszystko był na nią zły. On mówił jej o wszystkim. Opowiadał o problemach i najskrytszych tajemnicach. Ona niestety nie odpłacała się tym samym. Była skryta. Miała dużo wad, każdy je ma. Jednakże ta jedna wada była największym kłopotem dla ich przyjaźni.
-Ktoś musi przypilnować konia.- Przypomniała mu i przeszła
przez próg. Nawet na niego nie spojrzała. Czuł się zepchnięty na drugi plan.
W środku było
ciemno. Gdy wzrok Vesi przyzwyczaił się do panujących tu warunków, dziewczyna
ujrzała dwa wejścia. Przeszła przez drzwi po lewej stronie. W pomieszczeniu
panował półmrok. Świeciło się około trzech świec. W fotelu, stojącym w kącie
izby siedziała stara kobieta. Odziana była w kolorowe szaty, lecz dominującym
kolorem była zieleń. Miała ciemnobrązowe włosy zaplecione w warkocz i piwne oczy. Jej skóra była ciemna i pomarszczona. Wnioskując z wyglądu mogła ona
pochodzić z południa.
-Ja prze… przepraszam. Było otwarte, więc weszłam.- Wyjąkała
księżniczka.
-Nic się nie stało. To ja chciałam abyś przeszła przez
próg.- Powiedziała silnym i budzącym szacunek głosem.
-Ale… dlaczego?- Vesylly zaczęła się bać. Coś w jej głowie
mówiło: uciekaj, ale nie mogła robić tego przez całe życie. Postanowiła wysłuchać kobiety.
-Moje drogie dziecko… Czy ty naprawdę nie rozumiesz?
Myślisz, że twoje pojawienie się tutaj to przypadek? To było przeznaczenie…
-Ale co przeznaczenie ma wspólnego z…- Ledwo się
powstrzymała przed powiedzeniem prawdy. Ta kobieta może komuś powiedzieć. Nie
wolno jej ufać. Nie można ufać nikomu.
-Z twoją ucieczką?-
Starsza pani najwyraźniej wyglądała na zachwyconą zdemaskowaniem
księżniczki.
-Ale… ale jak pani…?- Vesi nie mogła znaleźć odpowiednich
słów dla tej sytuacji.
-Ja wiem wszystko moje dziecko. Powiedzmy, że mam taką
umiejętność. Ty także masz jeden dar, o którym zapewne już wiesz…
-Woda.- Tajemnica snów Vesylly zaczynała się
wyjaśniać. Teraz wszystko rozumiała. Wiedziała już na przykład, dlaczego rany
goiły jej się po zetknięciu z wodą.
-Bystra jesteś.- W oczach staruszki pojawił się przebłysk
podziwu, lecz szybko znikł.- Zgadza się. Władasz nad żywiołem wody. Ona daje ci
siłę i energię.
-To niemożliwe.- Teraz dopiero dotarło do niej, że magia nie
istnieje.
-Nie wierzysz mi?- Powiedziała staruszka.- Ja władam ziemią
i wszystkim co z nią związane.- Zaraz po tych słowach kwiaty leżące w salonie
zaczęły rosnąć i wypuszczać coraz więcej gałęzi. Wiły się po ścianach i
meblach. Staruszka popatrzyła się na nią z wyższością.
-Ale jak…? Kim pani jest?
-Wystarczy się skupić. Kim jestem niech na razie pozostanie tajemnicą.
-Ale jeśli ja rzekomo władam nad żywiołem wody, a pani nad
ziemią i wszystkim co z nią związane to ktoś musi władać nad pozostałymi.-
Odezwała się dziewczyna po krótkim zastanowieniu.
-I ty musisz je znaleźć.
-Ale dlaczego ja?
-Bo tylko ty możesz.
-Nie dam rady… Ja nawet nie wiem, gdzie one są.
-Kieruj się snami. Jako jedyna z pięciu dziewczyn posiadasz
tę umiejętność. Światu zagraża niebezpieczeństwo.
-Z pięciu? Przecież są tylko cztery żywioły.- Vesi jeszcze
raz wyliczyła wszystkie po kolei: woda, ziemia, ogień powietrze.
-Dowiesz się kiedy przyjdzie na to pora. A teraz już idź.
Niedługo tu będą.
-Kto będzie.- Staruszka popatrzyła się na nią.- Ojciec.-
Przypomniała sobie Vesylly. Powiedziawszy to powędrowała w stronę wyjścia.
-Jeszcze jedno: Co znaczy ten napis na drzwiach?
-Żywioł zawsze zwycięża. Ale nie traktuj tego zbyt
dosłownie. Nie tylko wy posiadacie te moce.- Po tych słowach staruszka znikła,
a wraz z nią odpowiedzi na wszystkie pytania. Jakim cudem tak szybko uwierzyła staruszce? Tego Vesi niestety do dziś nie pamięta.
Gdy dziewczyna wyszła z
budynku, Mitva stał tam gdzie go zostawiła.
-Musimy uciekać.- powiedziała. Bała się. Póki to robili,
wszyscy dookoła byli bezpieczni: Mitva, ojciec, całe królestwo. Teraz już
wiedziała co ma robić. Ale gdzie powinna pójść? W którym kierunku? Północ,
południe, wschód, czy zachód? Musiała śnić. Sen był jej jedynym ratunkiem. Lecz
na razie musiała skupić się na znalezieniu bezpiecznego schronienia. Jeśli ją
znajdą, sny nie pomogą. Będzie pilnowana, a do ołtarza zostanie zaciągnięta
siłą. To by oznaczało koniec dla Mitvy, ojca i jej samej.
-Gdzie zamierzasz pójść.- Z zamyślenia wyrwał ją Mitva.
-Jeszcze nie wiem.
-Proponowałbym pójść do lasu i znaleźć jakąś jaskinie lub
grotę. Schronimy się tam i przeczekamy noc. Las jest ogromny. Nigdy nas tam tak
szybko nie znajdą. Rano zastanowimy się co dalej.- Ten niski i chudy
jedenastolatek miał spojrzenie pełne inteligencji. Jego szare oczy przepełnione
były mądrością, której nauczył się w szkole życia. Chłopak nigdy nie miał
rodziców. Jedenaście lat swej egzystencji spędził na żebraniu o jedzenie. Tak
jak Vesi nie miał przyjaciół. Dziewczyna pamięta dzień, kiedy go poznała jakby
to było wczoraj. Było dość zimne i mroźne lato, śnieg sypał bez ustanku.
Chłopak jak co dzień siedział na zamarzniętej ziemi. Jego usta z każdą minutą
przybierały coraz bardziej siną barwę. Nogi i ręce nie poruszały się, bowiem
każdy najmniejszy ruch powodował przeszywający ból zamarzniętych kończyn. Vesi
po raz pierwszy uciekła z zamku. Miała wtedy czternaście lat. Do tego czasu
była w mieście tylko kilka razy wraz służbą i swoją świtą. Nie znała uliczek w
Thanda. Poczuła, że coraz bardziej pieką ją policzki. Było jej zimno. Vesylly
przyzwyczaiła się do warunków panujących w zamku: ciepło i komfort. Nigdy dotąd
nie przeszkadzało jej wygodne życie. Jednakże gdy zobaczyła umierającego Mitvę
wszystko, co kiedyś uważała za słuszne, zaczęło powodować obrzydzenie wobec jej
samej. Podeszła do niego, zdjęła ciepły
kożuch i zarzuciła na niego. Chłopiec uśmiechnął się.
-Cześć. Jak masz na imię?- zapytała dziewczyna. W swoim
głosie wyczuła nutkę współczucia. Próbowała powstrzymać się od płaczu, jednakże
nie dała rady. Po jej policzku spłynęła łza.
-Mitva. A ty?- Chłopiec miał drżący z zimna głos.
-Jestem Vesi.
-Vesi, jak Vesylly? Jesteś księżniczką?- Mitva wydawał się
zaskoczony. Zapewne gdyby mógł ukłonił by się, ale na szczęście nie miał na to
siły.
-Ciiiii. Nikt nie musi o tym wiedzieć. To będzie taka mała
tajemnica. Gdzie mieszkasz?
-W sierocińcu, ale panuje tam epidemia ospy, więc uciekłem.-
Vesi zastanawiała się, gdzie chłopiec może się teraz podziać. Przecież nie
zostawi go tutaj na noc. Groziłoby mu to śmiercią. Nagle wpadła na pewien
pomysł.- Dałbyś radę wsiąść na konia?
-Tak.- księżniczka pomogła mu się podnieść.- A właściwie,
gdzie jedziemy?
-Do domu mojej cioci. Mieszka za miastem.- siostra mamy Vesylly
zawsze była skora do pomocy. Niestety umarła rok temu. Gdyby żyła nie dopuściłaby
do ślubu z księciem Sitą. Eneela Geroe wierzyła w prawdziwą miłość i przeznaczenie.
Może miała racje? Może wiara i nadzieja są ostatnimi rzeczami jakie pozostają
człowiekowi? Może to prawda, że życiem kieruje przeznaczenie? Co jeśli to
właśnie ono przyprowadziło ją aż tutaj? Teraz jednak Vesylly nie mogła się nad
tym zastanawiać. Musieli jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie. Słońce już
prawie schowało się za horyzontem. Niebo przybrało szarawy odcień. Robiło się
ciemno.
Uciekinierzy dość w
krótkim czasie znaleźli grotę leżącą w odpowiedniej odległości od miasta. Nie
rozpalili ogniska. Gdyby żołnierze ojca zobaczyli dym, na pewno by ich
znaleźli. Przykryli się ciepłą peleryną należącą do Vesi.
-Dobranoc.- powiedział Mitva i zamknął oczy.
-Dobranoc.- odpowiedziała Vesylly, głaskając go po głowie.
Chłopiec spał, a po chwili usnęła i ona.
---------------------------------------------------------------------------------
No więc zdążyłam napisać kolejny rozdział. Jutro wyjeżdżam, więc następnego powinniście oczekiwać dopiero w sierpniu. Mam nadzieje, że nie będzie dużo błędów, bo naprawdę się starałam, ale wicie pośpiech i te sprawy. Jeśli jakieś będą (a zakładam, że tak) poprawie je jak tylko wrócę do domu. Przy okazji chciałabym powiedzieć, że wejść mam nawet sporo, chociaż nie wiem ile znaczy to "sporo" na innych blogach. Sądzę, że jest to liczba bardzo duża, nawet za duża jak na mnie. Tylko komentarzy mało. A na nich zależy mi najbardziej. Zapraszam także do zakładki "Wasze opinie" gdzie możecie mówić czego wam brakuje. Może macie jakieś fajne pomysły na dalszą część historii? Bo chociaż mam jej zarys chętnie posłucham waszych opinii.
P.S. Nie wincie mnie jeżeli notka pod rozdziałem jest niepoprawna stylistycznie, bądź gramatycznie, ponieważ pisze ją na szybko. Muszę się pakować. Miłych wakacji :*
Edit: No postarałam się mniej, więcej to poprawić, ale wiecie jak to jest. Teraz idę pisać kolejny rozdział, bo dawno nie było. Życzcie szczęścia :D
Edit: No postarałam się mniej, więcej to poprawić, ale wiecie jak to jest. Teraz idę pisać kolejny rozdział, bo dawno nie było. Życzcie szczęścia :D