piątek, 22 sierpnia 2014
Rozdział 4
Minął miesiąc odkąd Vesylly wraz Mitvą uciekli. Im bardziej oddalali się w stronę południa, tym lasy stawały się bardziej obfite w faunę i florę. Co jakiś czas przechodzili przez małe miasteczka, aby zakupić jedzenie. Suknia z kosztownymi kamieniami spoczywała ukryta w skórzanej torbie, którą Vesi miała ciągle na ramieniu. Dziewczyna bała się, że ktoś ją rozpozna, albo zacznie się wypytywać skąd ma tak drogie klejnoty. Jednakże jak na razie nic takiego się nie wydarzyło. W porównaniu z warunkami panującymi w pałacu, te były niemalże spartańskie. Wygodne łoże zastąpiła ubita ziemia, a wielką wannę źródełko. Wędrowali, kiedy tylko dali radę. Czasami konno, ale najczęściej pieszo, aby dać koniowi odpocząć. Teraz także wybrali tę drugą opcje. Było południe, według mapy zakupionej na targowisku w Greyle zbliżali się do małego miasteczka, gdzie mogli kupić obiad. Vesylly zastanawiała się, co z nimi będzie. Tęskniła za ojcem, ale wiedziała także, że nie uwierzyłby on w okrutne plany księcia Sity. Mimo iż, król nie poświęcał zbyt wiele uwagi swojej córce, ta kochała go nad życie. Wiedziała, że póki będzie daleko, jej niedoszły małżonek nie zdoła otruć ojca. Aby móc przejąć władzę, musiałby najpierw się z nią ożenić. Na szczęście do tego ślubu nie doszło.
-Czy mogę ci zadać pytanie?- Mitva najwyraźniej chciał zakończyć krępującą ciszę.
-Śmiało.
-Czy te dziewczyny, które masz odnaleźć także mają moce?- Odkąd Mitva dowiedział się o nowych umiejętnościach Vesi, ciągle zadawał pytania. Na niektóre z nich, ona sama nie znała odpowiedzi.
-Ta staruszka powiedziała, że wszystkie posiadamy moce nad czterema żywiołami: wodą, ziemią, powietrzem i ogniem. Jednakże dalej nie rozumiem, dlaczego jest nas pięć.
-Jak myślisz, jaką mocą włada dziewczyna, którą musimy odnaleźć jako pierwszą?
-Wybrzeże kojarzy mi się z wodą, ale skoro ja nad nią władam, to podejrzewam, że będzie to powietrze. Ostatecznie ziemia, ogień wykluczam.
Po dwóch godzinach dotarli do miasteczka Ywliksen. Kolorowe kamienice, ludzie w różnobarwnych szatach ozdobionych cekinami i innymi świecidełkami- czyli typowe, południowe miasto. Oznaczało to, że są coraz bliżej wybrzeża. Targowisko na, którym obecnie się znajdowali, nie różniło się niczym od reszty miasta. Sprzedawcy rozmawiali ze sobą i chichotali. Chłopcy w wieku Mitvy grali w piłkę, a dziewczynki bawiły się lalkami. Dla Vesi był to niesamowity dzień. Widok tylu roześmianych ludzi powodował szczęście także w niej.
-Hej, ty! Chcesz się z nami pograć?- zapytał jeden z grających chłopców Mitvy. Jedenastolatek odwrócił się do Vesylly.
-No, idź. Tylko się nie oddalaj.- Księżniczka traktowała go, jak młodszego brata. Ten chłopiec o jasnej jak platyna czuprynie skrywał w sobie dużo wrażliwości, choć na takiego nie wyglądał. Bała się o niego, bała się, że może mu się coś stać.
Mitva pobiegł do innych chłopców i zaczęli grać, a ona sama oddaliła się w stronę straganów. Podeszła do tego należącego do rzeźnika. Kupiła dwie nóżki z kurczaka i oddaliła się w poszukiwaniu owoców i warzyw.
-To ty jesteś tą zaginioną księżniczką.- Odezwał się głos za jej plecami. Przerażona Vesi odwróciła się i zobaczyła chłopaka o ciemnobrązowych włosach i piwnych oczach. Był mniej, więcej w jej wieku.
-Nie wiem, o kim pan mówi.- Słowa te wypowiedziała tonem obojętnym.
-Mnie nie oszukasz. Tych oczu nie zapomnę nigdy. To na pewno jesteś ty.
-Ja naprawdę...- zaczęła, ale on jej przerwał.
-Nie kłam.- powiedział tonem stanowczym.
-Ale, czy my się znamy?- Vesi uznała, że nie ma sensu już udawać. Musiała przyjąć inną taktykę.
-Byłem na jednej z uczt wydanych przez twego ojca. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Rene, syn lorda Kresta z Ywliksen.
-Zamierzasz powiedzieć komuś, że mnie widziałeś?- zapytała. Miała nadzieje, że odpowiedź brzmiała będzie przecząco, ale nie chciała się łudzić.
-Twój ojciec oferuje niesamowitą ilość złota za odszukanie ciebie, ale ja mam pieniądze.
-To czego chcesz?! Wpływów?! Władzy?! Tronu?!- Vesylly była wściekła. Nie lubiła jak ktoś się bawił z nią w kotka i myszkę. Mógłby powiedzieć wprost, czego chce.
-Chciałbym przeżyć przygodę.- Na te słowa Vesylly oniemiała. Czuła się zbita z tropu. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
-Przygodę?- powtórzyła zdezorientowana Vesi.
-Tak, przygodę.
-Ale... Ale, co ja mam z tym wspólnego? Jakbym ci mogła pomóc?- Nie rozumiała.
-Podróżowałbym z tobą. Oczywiście, jeśli się nie zgodzisz będę zmuszony powiadomić mojego ojca o tym, co widziałem. Czekaj, o czym to ludzie ostatnio mówią? Coś o księżniczce czarownicy. Nie uważasz, że rozsądniej byłoby przystać na moją propozycję?- W jego głosie łatwo było wyczuć ironie.- Mam łuk i strzały, więc nie będziemy musieli zbyt często wyruszać do miasta. Będziemy polować. Wyobraź to sobie świeże mięso codziennie.
-Nie mam innego wyjścia?-Nie wierzyła, w to co robi. Ten chłopak ją najzwyczajniej w świecie szatażuje. Dlaczego ona się na to zgadza?
-Masz, ale wiesz jak wygląda druga opcja.- Niestety wiedziała. Ciekawe, co by zrobił jej ojciec gdyby wróciła. Może spaliłby ją na stosie, albo zamknął w więzieniu. Nie, nie byłby aż tak okrutny. Zapewne zostałaby uwięziona w komnacie.
-Chodź.- powiedziała najoschlej jak potrafiła. Może jeszcze wyciągnie jeszcze jakieś korzyści z tej decyzji.- Masz konia?
-Tak, nazywa się Wicher. Kasztanowy ogier, pasie się tu niedaleko na łące.
-Spytałam, czy masz konia, a nie jak wygląda i jak się nazywa- Vesi była poirytowana.- Co syn lorda robił na targu?
-Ja po prostu... Jakby to powiedzieć... Wiedziałem, że tu będziesz.- Te słowa wstrząsnęły Vesi. Czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana.
-Ale skąd?
-Miałem sen. Na początku pomyślałem, że nie warto w to wierzyć, ale później uznałem, że nie zaszkodzi sprawdzić i udało się.
-Jaki sen?
-Przyśniła mi się staruszka...- Zaczął, ale Vesylly nie dała mu dokończyć.
-Aha.- przerwała mu. Wiedziała, co chce on powiedzieć. Im dłużej to wszystko trwało, tym stawało się mniej logiczne. Vesi nie wiedziała, dlaczego staruszka chciała, aby Rene poszedł z nią.
Mitva grał w piłkę z chłopcami w wiosce, ale szybko się zmęczył. Usiadł na kamieniu i popatrzył w niebo, które przyozdabiały pojedyncze chmurki. Nagle z gałęzi drzewa wybił się sokół. Ten silny, wielki ptak od zawsze mu imponował. Sam był tylko słabym jedenastolatkiem, który nie miał na nic wpływu. Każdy widział w nim tylko dziecko. Nawet jego przyjaciółka nigdy nie pytała go o zdanie. Miał do niej o to żal, ale wiedział, że Vesi martwi się o niego. Traktowała go jak brata, a on ją jak siostrę. Nigdy nie miał rodziny. Wychował się w sierocińcu. Wszyscy jego bliscy umarli podczas epidemii panującej w królestwie, kiedy był niemowlakiem. Przez lata żył w samotności i żebrał o jedzenie. Gdy Vesylly uratowała go tej mroźnej zimy, zostali przyjaciółmi. Był wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zyskał bratnią duszę. Mówił jej o wszystkim, ale ona mu o niczym. Ukrywała przed nim nie tylko swoją moc, ale i spotkanie ze staruszką. Gdy dowiedział się o tym wszystkim przez przypadek był przerażony. Chciał uciekać, ale nie potrafił zostawić przyjaciółki. Postanowił jej zaufać. Miał nadzieje, że podjął dobrą decyzję. Popatrzył przed siebie. Zza jednego ze straganów wyłoniła się Ves, a za nią szedł jakiś chłopak. Mitva poczuł ukłucie zazdrości. Kim on jest? Co on robi z moją przyjaciółką- zastanawiał się. Byli coraz bliżej. Zobaczył grymas na twarzy dziewczyny. Ulżyło mu, kiedy ujrzał, że przyjaciółce także nie podoba się towarzystwo obcego chłopaka. Lecz w jego głowie nadal pojawiało się pytanie: kim on jest?
-Musimy pogadać- powiedziała oschle Vesi, po czym oddalili się od nieznajomego.
-Kim on jest?- zapytał. Nie wiedział, co o tym myśleć. Vesylly miała iść zrobić zakupy, a przyprowadziła obcego chłopaka.
-Jakiś syn lorda. Poznał mnie. Chciał podróżować z nami. Musiałam mu pozwolić. Groził mi, że zawiadomi ojca- powiedziała szeptem, a jej mina nie wyrażała zadowolenia.
-I tak po prostu pozwoliłaś mu iść z nami?- Mitva był zaskoczony. Nie wierzył, że jego przyjaciółka dała się zmanipulować.
-Ty nic nie rozumiesz. Mu także przyśniła się ta staruszka.- Wszystko stawało się dla chłopca coraz mniej logiczne. Był zdezorientowany, tak jak jego przyjaciółka. Dlaczego ona ufała tej staruszce? Niestety ta była ona ich jedynym sprzymierzeńcem. Czy był tego całkowicie pewny? Nie, ale musieli zaryzykować. Musiał ponownie zaufać Vesi.
-Chodźmy znaleźć jakieś miejsce, w którym możemy rozpalić ognisko.- zaproponował. Chciał spróbować wziąć sprawy w swoje ręce i być samodzielnym. Bardzo pragnął, aby być wsparciem dla przyjaciółki, a nie tylko dzieckiem, którym trzeba się zająć. Kiedy uciekli z Thanda obiecał sobie, że będzie się nią opiekował.
Gdy byli w wystarczającej odległości od miasta, rozpalili ognisko. Patrząc w ogień, Vesi zastanawiała się, jakie będą pozostałe dziewczyny i przed jakim niebezpieczeństwem ostrzegała ją staruszka. Na razie wiedziała niewiele.
-Jak ja dawno nie jadłem mięsa.- Z rozmyślań ponowne wyciągnął ją Mitva.- Ves, a co zrobimy jak już będziemy na tym wybrzeżu?- Tego zdrobnienia używał tylko on, nikt inny.
-Jeszcze nie wiem. Mam tylko nadzieje, że staruszka zadbała o powiedzeniu tej dziewczynie prawdy.
-A jeśli nie?- zapytał chłopiec.
-To uzna nas ona za wariatów.- odpowiedziała zgodnie z prawdą Vesylly.
-O jakiej staruszce mówicie?- Konwersacje przerwał im Rene. Był najwyraźniej ciekawy, czy myślą o tej samej osobie. Kobiecie, która przyśniła się także jemu.
-A jak myślisz?- Odezwała się niemiło dziewczyna. Nie lubiła go. Był tylko piątym kołem u wozu, niepotrzebnym ciężarem. Poradziliby sobie bez niego. Chłopak najwyraźniej także chciał powiedzieć coś niemiłego, ale przerwał mu wyraźnie zaniepokojony Mitva.
-Słyszycie?- powiedział, a zaraz potem zza drzew wyszło pięciu, uzbrojonych ludzi. Na piersi mieli herb rodu księcia Sity. Zostali okrążeni. Rene chwycił łuk i strzały, Mitva wyciągnął zza pasa mały sztylet, a Vesi szukała najbliższego źródła wody. Rycerze rzucili się na nich. Rozpoczęła się walka. Rene wystrzelił strzałę w stronę jednego z napastników. Z jego piersi wypłynęła krew. Czerwona plama na jego koszuli powoli się powiększała. Zachwiał się lekko, a następnie upadł. Ten fakt najwyraźniej rozzłościł pozostałych czterech żołnierzy, bo z okrzykiem bitewnym rzucili się do walki. Niestety w pobliżu nie było żadnego źródła wody. Na szczęście dziewczyna wpadła na pomysł. Skupiła się i uniosła ręce. Niebo przybrało ciemniejszą barwę. Dookoła było słychać dźwięk wyładowań atmosferycznych. Grzmoty zdezorientowały jednego z przeciwników i wtedy Mitva zadał mu ostateczny cios. Zaczęło obficie padać. Ni stąd, ni zowąd błyskawica uderzyła w mężczyznę atakującego Vesylly. Gdy pozostałych dwóch rycerzy, zobaczyło konającego sojusznika, rzuciło się do natychmiastowej ucieczki. Dziewczyna opuściła ręce i po chwili niebo stało się błękitne, chmury zniknęły, a w oddali pojawiła się tęcza. Rene uśmiechnął się pod nosem i nie dowierzał temu, co się wydarzyło. Mitva natomiast uważnie się na nią patrzył. Po chwili złapał się za brzuch i usiadł. Dziewczyna natychmiast podbiegła do niego, a na jego jedwabnej koszuli zobaczyła powiększającą się, krwistoczerwoną plamę.
-Mitva... Ty nie możesz...- Słowa stanęły jej w gardle. Przytuliła go i zaczęła płakać. Strumienie łez wypływały z jej oczu. Nie mogła uwierzyć temu co się stało. Patrzyła na jego umierające ciało, na jego twarz. Mitva cierpiał. Miał jedenaście lat, a umierał. Jej mały braciszek konał. Po co oni uciekali? To wszystko było jej winą. Chciała umrzeć razem z nim.
-Ves, jest dobrze. Naprawdę jest dobrze.- Uspokajał ją jedenastolatek. Jego głos wydawał się spokojny, ale w jego szarych oczach widać było przerażenie.
-Pomóż mu! No, zrób coś!- zaczęła krzyczeć do Rene. Wiedziała jednak, że chłopak nie może nic zrobić. Mitva umierał i trzeba było się z tym pogodzić. Jednakże ona nie umiała. Nie chciała go stracić. Jedynego przyjaciela, towarzysza i druha, który był dla niej jak brat. Ból ściskał jej serce. Chciała coś powiedzieć, ale nie widziała co. Słowa stawały jej w gardle. Nie mogła nic z siebie wykrztusić. Pogłaskała go po bladej twarzy. Serce chłopca zaczynało bić coraz wolniej, aż w końcu... Mitva wyglądał jakby spał, lecz był to wieczny sen, z którego nie mógł się już obudzić.
-------------------------------------------------------------------------------------
Ehhh... Nareszcie skończyłam Nie mam pojęcia, co myśleć o tym rozdziale. Starałam się włożyć więcej pracy w uczucia bohaterów, ale nie wiem, czy się udało. Dziękuję za 1000 wyświetleń i zachęcam do komentowania. Jeśli nie macie konta na google, możecie publikować je z anonima. Zapraszam także do obserwowania mojego bloga.
-Czy mogę ci zadać pytanie?- Mitva najwyraźniej chciał zakończyć krępującą ciszę.
-Śmiało.
-Czy te dziewczyny, które masz odnaleźć także mają moce?- Odkąd Mitva dowiedział się o nowych umiejętnościach Vesi, ciągle zadawał pytania. Na niektóre z nich, ona sama nie znała odpowiedzi.
-Ta staruszka powiedziała, że wszystkie posiadamy moce nad czterema żywiołami: wodą, ziemią, powietrzem i ogniem. Jednakże dalej nie rozumiem, dlaczego jest nas pięć.
-Jak myślisz, jaką mocą włada dziewczyna, którą musimy odnaleźć jako pierwszą?
-Wybrzeże kojarzy mi się z wodą, ale skoro ja nad nią władam, to podejrzewam, że będzie to powietrze. Ostatecznie ziemia, ogień wykluczam.
Po dwóch godzinach dotarli do miasteczka Ywliksen. Kolorowe kamienice, ludzie w różnobarwnych szatach ozdobionych cekinami i innymi świecidełkami- czyli typowe, południowe miasto. Oznaczało to, że są coraz bliżej wybrzeża. Targowisko na, którym obecnie się znajdowali, nie różniło się niczym od reszty miasta. Sprzedawcy rozmawiali ze sobą i chichotali. Chłopcy w wieku Mitvy grali w piłkę, a dziewczynki bawiły się lalkami. Dla Vesi był to niesamowity dzień. Widok tylu roześmianych ludzi powodował szczęście także w niej.
-Hej, ty! Chcesz się z nami pograć?- zapytał jeden z grających chłopców Mitvy. Jedenastolatek odwrócił się do Vesylly.
-No, idź. Tylko się nie oddalaj.- Księżniczka traktowała go, jak młodszego brata. Ten chłopiec o jasnej jak platyna czuprynie skrywał w sobie dużo wrażliwości, choć na takiego nie wyglądał. Bała się o niego, bała się, że może mu się coś stać.
Mitva pobiegł do innych chłopców i zaczęli grać, a ona sama oddaliła się w stronę straganów. Podeszła do tego należącego do rzeźnika. Kupiła dwie nóżki z kurczaka i oddaliła się w poszukiwaniu owoców i warzyw.
-To ty jesteś tą zaginioną księżniczką.- Odezwał się głos za jej plecami. Przerażona Vesi odwróciła się i zobaczyła chłopaka o ciemnobrązowych włosach i piwnych oczach. Był mniej, więcej w jej wieku.
-Nie wiem, o kim pan mówi.- Słowa te wypowiedziała tonem obojętnym.
-Mnie nie oszukasz. Tych oczu nie zapomnę nigdy. To na pewno jesteś ty.
-Ja naprawdę...- zaczęła, ale on jej przerwał.
-Nie kłam.- powiedział tonem stanowczym.
-Ale, czy my się znamy?- Vesi uznała, że nie ma sensu już udawać. Musiała przyjąć inną taktykę.
-Byłem na jednej z uczt wydanych przez twego ojca. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Rene, syn lorda Kresta z Ywliksen.
-Zamierzasz powiedzieć komuś, że mnie widziałeś?- zapytała. Miała nadzieje, że odpowiedź brzmiała będzie przecząco, ale nie chciała się łudzić.
-Twój ojciec oferuje niesamowitą ilość złota za odszukanie ciebie, ale ja mam pieniądze.
-To czego chcesz?! Wpływów?! Władzy?! Tronu?!- Vesylly była wściekła. Nie lubiła jak ktoś się bawił z nią w kotka i myszkę. Mógłby powiedzieć wprost, czego chce.
-Chciałbym przeżyć przygodę.- Na te słowa Vesylly oniemiała. Czuła się zbita z tropu. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
-Przygodę?- powtórzyła zdezorientowana Vesi.
-Tak, przygodę.
-Ale... Ale, co ja mam z tym wspólnego? Jakbym ci mogła pomóc?- Nie rozumiała.
-Podróżowałbym z tobą. Oczywiście, jeśli się nie zgodzisz będę zmuszony powiadomić mojego ojca o tym, co widziałem. Czekaj, o czym to ludzie ostatnio mówią? Coś o księżniczce czarownicy. Nie uważasz, że rozsądniej byłoby przystać na moją propozycję?- W jego głosie łatwo było wyczuć ironie.- Mam łuk i strzały, więc nie będziemy musieli zbyt często wyruszać do miasta. Będziemy polować. Wyobraź to sobie świeże mięso codziennie.
-Nie mam innego wyjścia?-Nie wierzyła, w to co robi. Ten chłopak ją najzwyczajniej w świecie szatażuje. Dlaczego ona się na to zgadza?
-Masz, ale wiesz jak wygląda druga opcja.- Niestety wiedziała. Ciekawe, co by zrobił jej ojciec gdyby wróciła. Może spaliłby ją na stosie, albo zamknął w więzieniu. Nie, nie byłby aż tak okrutny. Zapewne zostałaby uwięziona w komnacie.
-Chodź.- powiedziała najoschlej jak potrafiła. Może jeszcze wyciągnie jeszcze jakieś korzyści z tej decyzji.- Masz konia?
-Tak, nazywa się Wicher. Kasztanowy ogier, pasie się tu niedaleko na łące.
-Spytałam, czy masz konia, a nie jak wygląda i jak się nazywa- Vesi była poirytowana.- Co syn lorda robił na targu?
-Ja po prostu... Jakby to powiedzieć... Wiedziałem, że tu będziesz.- Te słowa wstrząsnęły Vesi. Czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana.
-Ale skąd?
-Miałem sen. Na początku pomyślałem, że nie warto w to wierzyć, ale później uznałem, że nie zaszkodzi sprawdzić i udało się.
-Jaki sen?
-Przyśniła mi się staruszka...- Zaczął, ale Vesylly nie dała mu dokończyć.
-Aha.- przerwała mu. Wiedziała, co chce on powiedzieć. Im dłużej to wszystko trwało, tym stawało się mniej logiczne. Vesi nie wiedziała, dlaczego staruszka chciała, aby Rene poszedł z nią.
Mitva grał w piłkę z chłopcami w wiosce, ale szybko się zmęczył. Usiadł na kamieniu i popatrzył w niebo, które przyozdabiały pojedyncze chmurki. Nagle z gałęzi drzewa wybił się sokół. Ten silny, wielki ptak od zawsze mu imponował. Sam był tylko słabym jedenastolatkiem, który nie miał na nic wpływu. Każdy widział w nim tylko dziecko. Nawet jego przyjaciółka nigdy nie pytała go o zdanie. Miał do niej o to żal, ale wiedział, że Vesi martwi się o niego. Traktowała go jak brata, a on ją jak siostrę. Nigdy nie miał rodziny. Wychował się w sierocińcu. Wszyscy jego bliscy umarli podczas epidemii panującej w królestwie, kiedy był niemowlakiem. Przez lata żył w samotności i żebrał o jedzenie. Gdy Vesylly uratowała go tej mroźnej zimy, zostali przyjaciółmi. Był wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zyskał bratnią duszę. Mówił jej o wszystkim, ale ona mu o niczym. Ukrywała przed nim nie tylko swoją moc, ale i spotkanie ze staruszką. Gdy dowiedział się o tym wszystkim przez przypadek był przerażony. Chciał uciekać, ale nie potrafił zostawić przyjaciółki. Postanowił jej zaufać. Miał nadzieje, że podjął dobrą decyzję. Popatrzył przed siebie. Zza jednego ze straganów wyłoniła się Ves, a za nią szedł jakiś chłopak. Mitva poczuł ukłucie zazdrości. Kim on jest? Co on robi z moją przyjaciółką- zastanawiał się. Byli coraz bliżej. Zobaczył grymas na twarzy dziewczyny. Ulżyło mu, kiedy ujrzał, że przyjaciółce także nie podoba się towarzystwo obcego chłopaka. Lecz w jego głowie nadal pojawiało się pytanie: kim on jest?
-Musimy pogadać- powiedziała oschle Vesi, po czym oddalili się od nieznajomego.
-Kim on jest?- zapytał. Nie wiedział, co o tym myśleć. Vesylly miała iść zrobić zakupy, a przyprowadziła obcego chłopaka.
-Jakiś syn lorda. Poznał mnie. Chciał podróżować z nami. Musiałam mu pozwolić. Groził mi, że zawiadomi ojca- powiedziała szeptem, a jej mina nie wyrażała zadowolenia.
-I tak po prostu pozwoliłaś mu iść z nami?- Mitva był zaskoczony. Nie wierzył, że jego przyjaciółka dała się zmanipulować.
-Ty nic nie rozumiesz. Mu także przyśniła się ta staruszka.- Wszystko stawało się dla chłopca coraz mniej logiczne. Był zdezorientowany, tak jak jego przyjaciółka. Dlaczego ona ufała tej staruszce? Niestety ta była ona ich jedynym sprzymierzeńcem. Czy był tego całkowicie pewny? Nie, ale musieli zaryzykować. Musiał ponownie zaufać Vesi.
-Chodźmy znaleźć jakieś miejsce, w którym możemy rozpalić ognisko.- zaproponował. Chciał spróbować wziąć sprawy w swoje ręce i być samodzielnym. Bardzo pragnął, aby być wsparciem dla przyjaciółki, a nie tylko dzieckiem, którym trzeba się zająć. Kiedy uciekli z Thanda obiecał sobie, że będzie się nią opiekował.
Gdy byli w wystarczającej odległości od miasta, rozpalili ognisko. Patrząc w ogień, Vesi zastanawiała się, jakie będą pozostałe dziewczyny i przed jakim niebezpieczeństwem ostrzegała ją staruszka. Na razie wiedziała niewiele.
-Jak ja dawno nie jadłem mięsa.- Z rozmyślań ponowne wyciągnął ją Mitva.- Ves, a co zrobimy jak już będziemy na tym wybrzeżu?- Tego zdrobnienia używał tylko on, nikt inny.
-Jeszcze nie wiem. Mam tylko nadzieje, że staruszka zadbała o powiedzeniu tej dziewczynie prawdy.
-A jeśli nie?- zapytał chłopiec.
-To uzna nas ona za wariatów.- odpowiedziała zgodnie z prawdą Vesylly.
-O jakiej staruszce mówicie?- Konwersacje przerwał im Rene. Był najwyraźniej ciekawy, czy myślą o tej samej osobie. Kobiecie, która przyśniła się także jemu.
-A jak myślisz?- Odezwała się niemiło dziewczyna. Nie lubiła go. Był tylko piątym kołem u wozu, niepotrzebnym ciężarem. Poradziliby sobie bez niego. Chłopak najwyraźniej także chciał powiedzieć coś niemiłego, ale przerwał mu wyraźnie zaniepokojony Mitva.
-Słyszycie?- powiedział, a zaraz potem zza drzew wyszło pięciu, uzbrojonych ludzi. Na piersi mieli herb rodu księcia Sity. Zostali okrążeni. Rene chwycił łuk i strzały, Mitva wyciągnął zza pasa mały sztylet, a Vesi szukała najbliższego źródła wody. Rycerze rzucili się na nich. Rozpoczęła się walka. Rene wystrzelił strzałę w stronę jednego z napastników. Z jego piersi wypłynęła krew. Czerwona plama na jego koszuli powoli się powiększała. Zachwiał się lekko, a następnie upadł. Ten fakt najwyraźniej rozzłościł pozostałych czterech żołnierzy, bo z okrzykiem bitewnym rzucili się do walki. Niestety w pobliżu nie było żadnego źródła wody. Na szczęście dziewczyna wpadła na pomysł. Skupiła się i uniosła ręce. Niebo przybrało ciemniejszą barwę. Dookoła było słychać dźwięk wyładowań atmosferycznych. Grzmoty zdezorientowały jednego z przeciwników i wtedy Mitva zadał mu ostateczny cios. Zaczęło obficie padać. Ni stąd, ni zowąd błyskawica uderzyła w mężczyznę atakującego Vesylly. Gdy pozostałych dwóch rycerzy, zobaczyło konającego sojusznika, rzuciło się do natychmiastowej ucieczki. Dziewczyna opuściła ręce i po chwili niebo stało się błękitne, chmury zniknęły, a w oddali pojawiła się tęcza. Rene uśmiechnął się pod nosem i nie dowierzał temu, co się wydarzyło. Mitva natomiast uważnie się na nią patrzył. Po chwili złapał się za brzuch i usiadł. Dziewczyna natychmiast podbiegła do niego, a na jego jedwabnej koszuli zobaczyła powiększającą się, krwistoczerwoną plamę.
-Mitva... Ty nie możesz...- Słowa stanęły jej w gardle. Przytuliła go i zaczęła płakać. Strumienie łez wypływały z jej oczu. Nie mogła uwierzyć temu co się stało. Patrzyła na jego umierające ciało, na jego twarz. Mitva cierpiał. Miał jedenaście lat, a umierał. Jej mały braciszek konał. Po co oni uciekali? To wszystko było jej winą. Chciała umrzeć razem z nim.
-Ves, jest dobrze. Naprawdę jest dobrze.- Uspokajał ją jedenastolatek. Jego głos wydawał się spokojny, ale w jego szarych oczach widać było przerażenie.
-Pomóż mu! No, zrób coś!- zaczęła krzyczeć do Rene. Wiedziała jednak, że chłopak nie może nic zrobić. Mitva umierał i trzeba było się z tym pogodzić. Jednakże ona nie umiała. Nie chciała go stracić. Jedynego przyjaciela, towarzysza i druha, który był dla niej jak brat. Ból ściskał jej serce. Chciała coś powiedzieć, ale nie widziała co. Słowa stawały jej w gardle. Nie mogła nic z siebie wykrztusić. Pogłaskała go po bladej twarzy. Serce chłopca zaczynało bić coraz wolniej, aż w końcu... Mitva wyglądał jakby spał, lecz był to wieczny sen, z którego nie mógł się już obudzić.
-------------------------------------------------------------------------------------
Ehhh... Nareszcie skończyłam Nie mam pojęcia, co myśleć o tym rozdziale. Starałam się włożyć więcej pracy w uczucia bohaterów, ale nie wiem, czy się udało. Dziękuję za 1000 wyświetleń i zachęcam do komentowania. Jeśli nie macie konta na google, możecie publikować je z anonima. Zapraszam także do obserwowania mojego bloga.
wtorek, 5 sierpnia 2014
Rozdział 3
Vesi rozejrzała się
dookoła. Była na wybrzeżu. Widok z klifu był cudowny. Olbrzymie morze spokojnie
falowało. Lekki wiaterek poruszał liśćmi palm, a słońce ukryte było za grubą
warstwą chmur. Dziewczyna czuła się jak ptak. Miała na sobie zwiewną, błękitną suknię
z krótkim rękawem. Zamknęła oczy i rozłożyła ręce. Ciekawe jak to jest latać-
myślała. Poczuła, że jako istota mająca skrzydła czułaby się szczęśliwa. Szybowałaby
po niebie niczym się nie martwiąc, nie mając problemów. Nagle Vesylly poczuła
za sobą czyjąś obecność. Otworzyła oczy i odwróciła się. Zobaczyła staruszkę o
ciemnych włosach i oczach. Od razu poznała ten wzrok przepełniony mądrością.
Była to kobieta, którą spotkała wczoraj w opuszczonym domu.
-Dzień dobry… To pani.- Vesi czuła radość przepełnioną
przerażeniem. Z jednej strony była szczęśliwa, że ma przed sobą osobę, która
jest rozwiązaniem wszystkich zagadek. Z drugiej jednak bała się. Ta staruszka
była nieobliczalna.
-Witaj drogie dziecko.- Jej ton głosu był przyjemny, ale
nader tajemniczy.- Obiecałam, że sny pokażą ci drogę. Oto i ona.
-Wybrzeże?- zapytała nie do końca pewna Vesylly.- Przecież
ja nawet nie wiem, gdzie to jest. Wie pani, ile takich miejsc jest w
królestwie?
-Spokojnie dziecko. Ten amulet wskaże ci drogę.-
Powiedziawszy to wręczyła w ręce dziewczyny księżycowy kamień na rzemykowym
sznureczku.
-W jaki sposób ma mi to pomóc?
-Dowiesz się wkrótce. Pamiętaj tylko, że to nie amulet, ale
twoje serce będzie podejmowało decyzje. Muszą być one mądre.- W oczach
staruszki pojawił się promyk nadziei.
-Mam kilka pytań.- Powiedziała Vesi głosem stanowczym.- Kim pani jest? Dlaczego ja? Jaki jest cel tego
wszystkiego? Czego poszukuje? Jakie niebezpieczeństwo się zbliża?.- Pytała bez
przerwy, lecz w odpowiedzi uzyskała tylko niewyraźne „Gdy przyjdzie
odpowiednia pora, dowiesz się wszystkiego”.
***
Vesylly otworzyła
oczy. W oddali ujrzała wyłaniające się słońce. Oto była świadkiem nastania
nowego dnia… Nowego dnia niewiedzy i poszukiwania prawdy. W ręce ściskała
amulet, który dostała od staruszki. Założyła go na szyję. Rozejrzała się.
Krajobraz był magiczny. Wszystko to wyglądało piękniej, niż nocą. Grota ta była
bowiem na wzgórzu, z którego widać było wielki las składający się niemalże z
samych sosen. Ich igły były pokryte cienką warstwą śniegu. Wschodzące słońce
nadawało niebu pomarańczową poświatę. Popatrzyła się w stronę miasta. Dachy
domów tak jak wczoraj były pokryte śniegiem, a z niektórych kominów wydobywał
się dym. Za dnia wyglądało ono inaczej, lecz nie to przykuło uwagę dziewczyny.
Koło miasta był rozbity obóz. Poznała tą flagę. Herb rodu księcia Sity.
-Mitva. Obudź się. Musimy uciekać.- Powiedziała najciszej
jak mogła, ale echo rozniosło się po lesie.
-Znowu?- Zapytał chłopak. Miał jedenaście lat, a tyle
problemów. Po co ona go w to wszystko wciągała. Poczuła się winna. Postanowiła jednak
tego nie okazywać. Nie teraz. Teraz muszą się stąd wydostać.
-Zostawiamy za dużo śladów. Jak tak dalej pójdzie to nas
znajdą. Widzisz tam koło miasta?- Mitva skinął głową.- To herb rodu księcia
Sity.
-Czyli, gdzie postanawiamy się udać?
-Na południe, ale najpierw musimy coś zjeść.- Vesi dopiero
teraz poczuła jak burczy jej w brzuchu.
-Ale jak zamierzasz to zrobić? Najbliższe miasto jest sto
kilometrów stąd, a tu jest armia twojego ojca.
-Jakoś musimy to zrobić. Bez jedzenia długo nie pociągniemy.
Konia zostawili na
małej polance niedaleko miasta. Była ona tylko w połowie pokryta śniegiem, więc
mógł on bez większych trudności najeść się ubogo rosnącą tam trawą. Wzdłuż łąki
przepływał mały strumyczek. Vesi nabrała wody w ręce i przemyła twarz, a później
napiła się z niego. Poczuła siłę. Energia przepływała przez każdą komórkę jej
ciała. Na końcach palców poczuła przyjemne mrowienie. Lubiła to uczucie siły.
-Pora iść. Zaraz umrę z głodu.- Powiedziała księżniczka. Po
za jedzeniem planowała kupić także inny strój. Ten nie nadawał się do takich
podróży.
Targowisko było na
skraju miasta. Vesi oderwała dwa małe kamienie od sukni i kupiła potrzebne
rzeczy: dwie bułki, chleb, trzy jabłka (jedno dla konia), skórzane spodnie,
płócienną tunikę i zamszowe, męskie kozaki. Usiedli na kamieniu.
-Masz najedz się do syta, bo nie wiadomo kiedy będzie nasz
następny posiłek.- Mówiąc to podała mu bułkę i jabłko.
-Co będzie dalej? Gdzie dokładnie planujemy się udać? Po co
to wszystko?
-Chciałabym wiedzieć.
-Ale ty nic mi nie mówisz!- Powiedział Mitva tonem
oskarżycielskim.
-To jest… Nawet nie wiem jak to powiedzieć… T jest trudne do
wyjaśnienia. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz.- Vesi bała się wyznać mu
prawdę. Bała się jego reakcji.
-Czyli kiedy?
-Wkrótce… Mitva, musisz mi zaufać. Proszę…- Księżniczka
powiedziała to będąc blisko płaczu, lecz on tylko skinął głową i powiedział:
-Jesteś moją przyjaciółką. Zawsze będę przy tobie. Na dobre
i na złe. W nieszczęściu i chorobie. Ale p ty powinnaś mi zaufać, a nie ja
tobie.
-Wszystko ci powiem. Obiecuje. A teraz poczekaj tu chwilę,
Jakby zbliżał się ktoś podejrzany to uciekaj.- Powiedziała mu, gdy kończył
jeść.- Ja zaraz wrócę.
-Gdzie idziesz?
-Muszę coś sprawdzić…i się przebrać.- Pokazała mu zakupione
ciuchy i udała się w stronę domu, w którym spotkała staruszkę.
Vesi przeszła przez
próg. To co zobaczyła przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Izba byłą
zupełnie pusta. Nie było tam już roślin i drogich, różnobarwnych tkanin, tylko puste,
szare ściany i drewniana podłoga. Dziewczyna ściągnęła sukienkę i gorset, a
zamiast tego ubrała czarne skórzane spodnie i brązową tunikę. Drogie niebieskie
pantofelki ustąpiły miejsca kozakom. Włosy związała w cienki, długi, srebrny
warkocz. Wiedząc, że nie ma tu czego szukać, wyszła na zewnątrz. Gdy przechodziła
przez targowisko musiał zobaczyć ją jeden z żołnierzy. Zaczął się pościg. Vesi
pobiegła w stronę Mitvy. Złapała go za rękę i ruszyli w stronę polany.
-Co się dzieje?!- Zapytał zdyszany chłopak.
-Ścigają nas! Zobaczyli mnie jak szłam przez targ!- Vesi
obejrzała się do tyłu. Goniło ich pięciu żołnierzy. Na szczęście nie byli oni
na koniach. Ubrani w czarne stroje, a na piersi mieli herby swoich rodów. Jej
ojciec ściągnął elitę, aby ją odnaleźć. Byli coraz bliżej. Gdy tylko znaleźli
się na polanie, bliska rozpaczy Vesi podbiegła do strumyka i zanurzyła w nim
dłonie. Już drugi raz w tym dniu poczuła tę siłę przedzierającą się przez każdy
zakamarek jej ciała. Podniosła kulę wody i wypuściła ją w stronę pierwszego
atakującego. Leżąc na ziemi popatrzył na nią. W jego oczach kryło się
przerażenie. Rozejrzała się dookoła. Czterej inni żołnierze ojca wpatrywali się
w nią.
-Czarownica!- Wykrzyczał jeden.
-Trzeba ją spalić na stosie.- Poparł go drugi.
-Głupki! Uciekajcie! Ona nas wszystkich pomorduje!- Zaczął
krzyczeć ten leżący na ziemi, po czym zerwał się i pobiegł w stronę miasta.
Wszyscy czterej podążyli za nim. Vesylly odwróciła się do Mitvy. Chłopak
patrzył na nią z przerażeniem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po
chwili je zamknął. Vesi nie chciała wiedzieć jakie myśli kłębiły się w jego głowie.
Bała się, że go straci. Jedynego przyjaciela, który zawsze był dla niej opoką. Pomagał
i wspierał w trudnych chwilach. Przyjaciela, który zawsze się uśmiechał.
Przyjaciela, który właśnie tym zawsze wyróżniał się w tłumie. Teraz patrzył na
nią tym przerażonym wzrokiem.
-Mitva…- Wyjąkała, lecz dalsze słowa nie przeszły jej przez
gardło. Po jej policzku spłynęła łza.
-Kim jesteś?- Wydusił z siebie chłopak.- To przede mną
ukrywałaś?! Tego nie chciałaś mi powiedzieć?! Że jesteś czarownicą?!
-Nie jestem żadną czarownicą, Mitva!- Wykrzyczała Vesi
głosem płaczliwym.
-To kim?- Zapytał już spokojniej. Drżał mu głos.
-Nie wiem… Ja naprawdę nie wiem sama, kim jestem. Wszystko
zaczęło się parę dni temu. Miałam sen… Przyśniła mi się woda… Gdy jej dotknęłam
poczułam niesamowitą moc. Energia przepływała przez moje ciało. Nikomu o tym
nie powiedziałam. Wiedziałam jaka będzie ich reakcja, wiedziałam, że będą
wyzywać mnie od czubków i wariatów. Miałam być królową, nie mogłam. Gdy
dowiedziałam się o planach księcia Sity, postanowiłam uciec. W głowie kłębiło
mi się, że rozwiązaniem jest właśnie ten sen. Nie wiedziałam tylko w jaki
sposób. Właściwie to dalej nie wiem. Kiedy przybyliśmy do tego miasteczka i
weszłam do tego starego domu, spotkałam staruszkę. Powiedziała mi ona, że
władam nad żywiołem wody. Wszystko to było tak mało realistyczne. Bałam się uwierzyć,
ale gdy pokazała mi swoją moc, byłam do tego zmuszona. Wtedy już nie miałam
wątpliwości, że mówi ona prawdę. Opowiedziała mi ona także o zbliżającym się
niebezpieczeństwie i o tym, że muszę odnaleźć władczynie pozostałych żywiołów.
Pierwszą odnajdę na południu, na jednym z wybrzeży. Czy teraz mi wierzysz?-
Zapytała z nadzieją Vesi.- Mitva… Błagam… Powiedz coś.
-To jest… Wiesz, że każdy normalny by w coś takiego nie
uwierzył…
-Przyjaźnimy się od lat. Czy kiedykolwiek cię okłamałam?
-Nigdy.
-Czy kiedykolwiek zrobiłam coś, przez co nie mógłbyś mi
więcej zaufać?
-Nie.
-To dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?- Vesylly była bliska
rozpaczy.
-Ja chce ci uwierzyć, ale… ale boje się to zrobić.-
Powiedział wpatrując się w dziewczynę.- Ja nie wiem… Ja po prostu nie umiem
zachować się w tej sytuacji… Ona jest nienormalna.- Uśmiechnął się,
-Tak, ona jest bardzo nienormalna.- Vesi zaczęła się
histerycznie śmiać.
-Chyba musimy uciekać. Zaraz przyjdą tu z wojskiem.-
Przypomniał sobie Mitva.
-Racja.- Powiedziawszy to wskoczyła na konia.- Wsiadasz?-
Podała mu rękę.
-----------------------------------------------------------------------------------
Nie ukrywam, że rozdział ten był trudny w pisaniu. Nie tylko ze względu na rozmowę jaką przeprowadziła Vesi z Mitvą (mam nadzieję, że jakoś to wyszło i że nie wyglądało sztucznie), ale także na przerwę od pisania. Musiałam się z powrotem wkręcić w historię i bohaterów. Co by tu jeszcze dodać... Jeśli się wam coś nie podoba w tej historii, jakieś błędy albo coś w tym guście, to proszę was o opinie. Bardzo dziękuje Manii Okamurze, że komentuje każdy mój post i pisze mi moje błędy, ponieważ jest to wielką motywacją. Mam nadzieje, że rozdział się wam spodoba, a ci którzy go wyczekiwali (jeśli ktoś w ogóle na niego czekał) będą usatysfakcjonowani.
niedziela, 13 lipca 2014
Rozdział 2
Sypiący śnieg
powoli opadał na gałęzie drzew. Vesylly zawsze zastanawiała się, czy to
możliwe, by istniały dwa takie same płatki. Gdy była mała i pytała o to
służbę i nauczycieli z zamku, każdy odpowiadał jej różnie. Jedni mówili, iż
jest to rzeczą niemożliwą. Inni zaś twierdzili zupełnie odwrotnie. Dorastając
dziewczyna zrozumiała, że z płatkami śniegu jest jak z ludźmi. Mogą być
podobne, ale nigdy nie będą identyczne. Każdy człowiek bowiem jest inny. Ma
swoją własną osobowość, charakter i talenty. Są ludzie źli i dobrzy. Osoby o
łagodnym charakterze, jak i hardym i
wyniosłym. Tym ostatnim był jej ojciec. Oczywiście bałą się o niego, ale rozpierała go niesamowita duma i
upartość. Gdy czegoś chciał zawsze to zdobywał. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, że ucieczka ta była nie najlepszym pomysłem. W poszukiwania włączy się
nie tylko król, ale także książę Sita. Temu drugiemu będzie najbardziej
zależało na odnalezieniu jej. To właśnie Vesylly jest kluczem do korony.
Jednakże teraz jest gdzieś w lesie. Vesi wraz z przyjacielem idzie przed siebie. Nierozsądnie byłoby przemęczać konia, więc idą pieszo. Im szybciej dotrą do jakiegoś miasta, tym lepiej. Zbliżał się wieczór.
-Właściwie z czego będziemy żyć skoro nie mamy pieniędzy?-
zapytał Mitva przerywając niezręczną ciszę.
-Kamienie z sukni są wiele warte- odpowiedziała Vesi.
-A dokąd w ogóle zmierzamy?
-Jak najdalej stąd. Może na południe? Zawsze marzyłam, aby
tam się udać.- Była to prawda. Mieszkając w Thanda nigdy nie było jej dane
zaznać ciepła. Kochała kolory, ale było ich mało w północnych krainach.
Panowała tam biel.
Minął prawie dzień
od ich ucieczki. W oddali zobaczyli małe miasteczko. Słońce chowało się za
horyzontem. Chmury przybrały pomarańczowo-różowy odcień. Dachy domów pokryte
były cienką warstwą śniegu, a z niektórych kominów wydobywał się dym. Vesylly
wraz z jedenastolatkiem powędrowali przez miasto w poszukiwaniu gospody. Ulice
były tutaj puste. Na schodach niektórych domów spali żebracy. Vesylly chciała podejść i pomóc im w jakiś sposób, ale Mitva ją powstrzymał. Powiedział, że i tak już nie żyją. Nagle coś przykuło uwagę uciekinierów. Jeden z budynków
wyróżniał się od reszty. W oknach widniały kolorowe zasłony. Dziewczyna
podeszła bliżej i przyglądnęła się dokładniej drzwiom. Był na nich wyryty
napis: „Voqe pesemple promirar”.
Dotknęła bogato zdobionej klamki. Niektóre z kształtów przypominały
słonie, inne zaś różnych gatunków ptaki. Nagle drzwi otworzyły się.
-Poczekaj tu.- Vesi rozkazała przyjacielowi.
-Ale ja chce iść z tobą.- Upierał się. Czuł, że ma ona przed nim jakieś tajemnice, ale nie śmiał pytać. Ufał jej. Jeżeli będzie chciała, to opowie mu o wszystkim. Mimo wszystko był na nią zły. On mówił jej o wszystkim. Opowiadał o problemach i najskrytszych tajemnicach. Ona niestety nie odpłacała się tym samym. Była skryta. Miała dużo wad, każdy je ma. Jednakże ta jedna wada była największym kłopotem dla ich przyjaźni.
-Ktoś musi przypilnować konia.- Przypomniała mu i przeszła
przez próg. Nawet na niego nie spojrzała. Czuł się zepchnięty na drugi plan.
W środku było
ciemno. Gdy wzrok Vesi przyzwyczaił się do panujących tu warunków, dziewczyna
ujrzała dwa wejścia. Przeszła przez drzwi po lewej stronie. W pomieszczeniu
panował półmrok. Świeciło się około trzech świec. W fotelu, stojącym w kącie
izby siedziała stara kobieta. Odziana była w kolorowe szaty, lecz dominującym
kolorem była zieleń. Miała ciemnobrązowe włosy zaplecione w warkocz i piwne oczy. Jej skóra była ciemna i pomarszczona. Wnioskując z wyglądu mogła ona
pochodzić z południa.
-Ja prze… przepraszam. Było otwarte, więc weszłam.- Wyjąkała
księżniczka.
-Nic się nie stało. To ja chciałam abyś przeszła przez
próg.- Powiedziała silnym i budzącym szacunek głosem.
-Ale… dlaczego?- Vesylly zaczęła się bać. Coś w jej głowie
mówiło: uciekaj, ale nie mogła robić tego przez całe życie. Postanowiła wysłuchać kobiety.
-Moje drogie dziecko… Czy ty naprawdę nie rozumiesz?
Myślisz, że twoje pojawienie się tutaj to przypadek? To było przeznaczenie…
-Ale co przeznaczenie ma wspólnego z…- Ledwo się
powstrzymała przed powiedzeniem prawdy. Ta kobieta może komuś powiedzieć. Nie
wolno jej ufać. Nie można ufać nikomu.
-Z twoją ucieczką?-
Starsza pani najwyraźniej wyglądała na zachwyconą zdemaskowaniem
księżniczki.
-Ale… ale jak pani…?- Vesi nie mogła znaleźć odpowiednich
słów dla tej sytuacji.
-Ja wiem wszystko moje dziecko. Powiedzmy, że mam taką
umiejętność. Ty także masz jeden dar, o którym zapewne już wiesz…
-Woda.- Tajemnica snów Vesylly zaczynała się
wyjaśniać. Teraz wszystko rozumiała. Wiedziała już na przykład, dlaczego rany
goiły jej się po zetknięciu z wodą.
-Bystra jesteś.- W oczach staruszki pojawił się przebłysk
podziwu, lecz szybko znikł.- Zgadza się. Władasz nad żywiołem wody. Ona daje ci
siłę i energię.
-To niemożliwe.- Teraz dopiero dotarło do niej, że magia nie
istnieje.
-Nie wierzysz mi?- Powiedziała staruszka.- Ja władam ziemią
i wszystkim co z nią związane.- Zaraz po tych słowach kwiaty leżące w salonie
zaczęły rosnąć i wypuszczać coraz więcej gałęzi. Wiły się po ścianach i
meblach. Staruszka popatrzyła się na nią z wyższością.
-Ale jak…? Kim pani jest?
-Wystarczy się skupić. Kim jestem niech na razie pozostanie tajemnicą.
-Ale jeśli ja rzekomo władam nad żywiołem wody, a pani nad
ziemią i wszystkim co z nią związane to ktoś musi władać nad pozostałymi.-
Odezwała się dziewczyna po krótkim zastanowieniu.
-I ty musisz je znaleźć.
-Ale dlaczego ja?
-Bo tylko ty możesz.
-Nie dam rady… Ja nawet nie wiem, gdzie one są.
-Kieruj się snami. Jako jedyna z pięciu dziewczyn posiadasz
tę umiejętność. Światu zagraża niebezpieczeństwo.
-Z pięciu? Przecież są tylko cztery żywioły.- Vesi jeszcze
raz wyliczyła wszystkie po kolei: woda, ziemia, ogień powietrze.
-Dowiesz się kiedy przyjdzie na to pora. A teraz już idź.
Niedługo tu będą.
-Kto będzie.- Staruszka popatrzyła się na nią.- Ojciec.-
Przypomniała sobie Vesylly. Powiedziawszy to powędrowała w stronę wyjścia.
-Jeszcze jedno: Co znaczy ten napis na drzwiach?
-Żywioł zawsze zwycięża. Ale nie traktuj tego zbyt
dosłownie. Nie tylko wy posiadacie te moce.- Po tych słowach staruszka znikła,
a wraz z nią odpowiedzi na wszystkie pytania. Jakim cudem tak szybko uwierzyła staruszce? Tego Vesi niestety do dziś nie pamięta.
Gdy dziewczyna wyszła z
budynku, Mitva stał tam gdzie go zostawiła.
-Musimy uciekać.- powiedziała. Bała się. Póki to robili,
wszyscy dookoła byli bezpieczni: Mitva, ojciec, całe królestwo. Teraz już
wiedziała co ma robić. Ale gdzie powinna pójść? W którym kierunku? Północ,
południe, wschód, czy zachód? Musiała śnić. Sen był jej jedynym ratunkiem. Lecz
na razie musiała skupić się na znalezieniu bezpiecznego schronienia. Jeśli ją
znajdą, sny nie pomogą. Będzie pilnowana, a do ołtarza zostanie zaciągnięta
siłą. To by oznaczało koniec dla Mitvy, ojca i jej samej.
-Gdzie zamierzasz pójść.- Z zamyślenia wyrwał ją Mitva.
-Jeszcze nie wiem.
-Proponowałbym pójść do lasu i znaleźć jakąś jaskinie lub
grotę. Schronimy się tam i przeczekamy noc. Las jest ogromny. Nigdy nas tam tak
szybko nie znajdą. Rano zastanowimy się co dalej.- Ten niski i chudy
jedenastolatek miał spojrzenie pełne inteligencji. Jego szare oczy przepełnione
były mądrością, której nauczył się w szkole życia. Chłopak nigdy nie miał
rodziców. Jedenaście lat swej egzystencji spędził na żebraniu o jedzenie. Tak
jak Vesi nie miał przyjaciół. Dziewczyna pamięta dzień, kiedy go poznała jakby
to było wczoraj. Było dość zimne i mroźne lato, śnieg sypał bez ustanku.
Chłopak jak co dzień siedział na zamarzniętej ziemi. Jego usta z każdą minutą
przybierały coraz bardziej siną barwę. Nogi i ręce nie poruszały się, bowiem
każdy najmniejszy ruch powodował przeszywający ból zamarzniętych kończyn. Vesi
po raz pierwszy uciekła z zamku. Miała wtedy czternaście lat. Do tego czasu
była w mieście tylko kilka razy wraz służbą i swoją świtą. Nie znała uliczek w
Thanda. Poczuła, że coraz bardziej pieką ją policzki. Było jej zimno. Vesylly
przyzwyczaiła się do warunków panujących w zamku: ciepło i komfort. Nigdy dotąd
nie przeszkadzało jej wygodne życie. Jednakże gdy zobaczyła umierającego Mitvę
wszystko, co kiedyś uważała za słuszne, zaczęło powodować obrzydzenie wobec jej
samej. Podeszła do niego, zdjęła ciepły
kożuch i zarzuciła na niego. Chłopiec uśmiechnął się.
-Cześć. Jak masz na imię?- zapytała dziewczyna. W swoim
głosie wyczuła nutkę współczucia. Próbowała powstrzymać się od płaczu, jednakże
nie dała rady. Po jej policzku spłynęła łza.
-Mitva. A ty?- Chłopiec miał drżący z zimna głos.
-Jestem Vesi.
-Vesi, jak Vesylly? Jesteś księżniczką?- Mitva wydawał się
zaskoczony. Zapewne gdyby mógł ukłonił by się, ale na szczęście nie miał na to
siły.
-Ciiiii. Nikt nie musi o tym wiedzieć. To będzie taka mała
tajemnica. Gdzie mieszkasz?
-W sierocińcu, ale panuje tam epidemia ospy, więc uciekłem.-
Vesi zastanawiała się, gdzie chłopiec może się teraz podziać. Przecież nie
zostawi go tutaj na noc. Groziłoby mu to śmiercią. Nagle wpadła na pewien
pomysł.- Dałbyś radę wsiąść na konia?
-Tak.- księżniczka pomogła mu się podnieść.- A właściwie,
gdzie jedziemy?
-Do domu mojej cioci. Mieszka za miastem.- siostra mamy Vesylly
zawsze była skora do pomocy. Niestety umarła rok temu. Gdyby żyła nie dopuściłaby
do ślubu z księciem Sitą. Eneela Geroe wierzyła w prawdziwą miłość i przeznaczenie.
Może miała racje? Może wiara i nadzieja są ostatnimi rzeczami jakie pozostają
człowiekowi? Może to prawda, że życiem kieruje przeznaczenie? Co jeśli to
właśnie ono przyprowadziło ją aż tutaj? Teraz jednak Vesylly nie mogła się nad
tym zastanawiać. Musieli jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie. Słońce już
prawie schowało się za horyzontem. Niebo przybrało szarawy odcień. Robiło się
ciemno.
Uciekinierzy dość w
krótkim czasie znaleźli grotę leżącą w odpowiedniej odległości od miasta. Nie
rozpalili ogniska. Gdyby żołnierze ojca zobaczyli dym, na pewno by ich
znaleźli. Przykryli się ciepłą peleryną należącą do Vesi.
-Dobranoc.- powiedział Mitva i zamknął oczy.
-Dobranoc.- odpowiedziała Vesylly, głaskając go po głowie.
Chłopiec spał, a po chwili usnęła i ona.
---------------------------------------------------------------------------------
No więc zdążyłam napisać kolejny rozdział. Jutro wyjeżdżam, więc następnego powinniście oczekiwać dopiero w sierpniu. Mam nadzieje, że nie będzie dużo błędów, bo naprawdę się starałam, ale wicie pośpiech i te sprawy. Jeśli jakieś będą (a zakładam, że tak) poprawie je jak tylko wrócę do domu. Przy okazji chciałabym powiedzieć, że wejść mam nawet sporo, chociaż nie wiem ile znaczy to "sporo" na innych blogach. Sądzę, że jest to liczba bardzo duża, nawet za duża jak na mnie. Tylko komentarzy mało. A na nich zależy mi najbardziej. Zapraszam także do zakładki "Wasze opinie" gdzie możecie mówić czego wam brakuje. Może macie jakieś fajne pomysły na dalszą część historii? Bo chociaż mam jej zarys chętnie posłucham waszych opinii.
P.S. Nie wincie mnie jeżeli notka pod rozdziałem jest niepoprawna stylistycznie, bądź gramatycznie, ponieważ pisze ją na szybko. Muszę się pakować. Miłych wakacji :*
Edit: No postarałam się mniej, więcej to poprawić, ale wiecie jak to jest. Teraz idę pisać kolejny rozdział, bo dawno nie było. Życzcie szczęścia :D
Edit: No postarałam się mniej, więcej to poprawić, ale wiecie jak to jest. Teraz idę pisać kolejny rozdział, bo dawno nie było. Życzcie szczęścia :D
środa, 9 lipca 2014
Rozdział 1
Tam, gdzie teraz
znajdowała się Vesylly, było ciepło i słonecznie. Ptaki ćwierkały. Była w lesie.
Rośliny rosły tu bujnie i obficie. Tuż obok dziewczyny przepływał strumyczek.
Przy tym krajobrazie księżniczka prezentowała się ubogo. Jej biała suknia,
srebrzyste, proste włosy, ani niebieskie oczy nie pasowały do tego bogatego w
kolory miejsca. Jednakże dziewczyna się tym nie przejmowała. Podbiegła do
strumyczka i zamoczyła w nim dłonie. Poczuła siłę, jakiej nigdy nie zaznała.
Moc ta dotarła do każdego zakątka jej ciała. Suknia z białego zmieniła kolor na
zielony. Vesi wyciągnęła rękę ze strumyczka i zatoczyła mały okrąg nad wodą.
Coś się poruszyło… Dziewczyna ponownie włożyła rękę do strumyka. Skupiła się i
wyciągnęła ją z zdwojoną siłą i energią. To co zobaczyła przebiło jej
najśmielsze oczekiwania. W ręce trzymała kulę… Kulę wody. Vesylly podniosła ją
i podrzuciła do góry. Ni stąd, ni zowąd niebo przybrało ciemniejszą barwę. Usłyszała grzmoty. W rosnące nieopodal drzewo, uderzył piorun. Zaczął padać
obfity deszcz. Słyszała głosy, które niosły się po lesie niczym echo: Wasza
Wysokość, Wasza Wysokość, Wasza Wysokość…
***
-Wasza Wysokość, pora wstawać. Niedługo przyjedzie książę
Sita.- Vesi otworzyła oczy. Nie była już w tym ciepłym, słonecznym miejscu,
tylko w zimnym zamku.
-Już, już wstaje- odezwała się lekko zaspanym głosem. Wcale
nie chciała być wyrywana z sennej rzeczywistości, pragnęła zostać tam na
zawsze. Wśród drzew i śpiewu ptaków czuła się bezpiecznie i co najważniejsze
szczęśliwie. Nie myślała o problemach, czy braku miłości. Jedyne, co czuła, to
energię przeszywającą jej ciało, gdy tylko dotykała wody. A teraz została tu ze
swoimi zmartwieniami i wieczornym balem. Służąca położyła coś na drewnianej
skrzyni koło łóżka i wyszła. Księżniczka wstała i zobaczyła piękną sukienkę w kolorze indygo, ozdobioną drogimi kamieniami. Leżała na niej karteczka:
Droga Vesylly,
Suknia ta jest podarunkiem ode mnie, abyś przy naszym pierwszym
spotkaniu błyszczała jaśniej niż gwiazdy na niebie.
Twój ukochany
Sita
Vesi zaniemówiła z wrażenia. Suknia była cudowna. Może to
małżeństwo to nie taki zły pomysł? Może to jest moja szansa na szczęście?-
pomyślała, gładząc kamienie na sukience.
Wybiła godzina
dwunasta. Vesylly jak co dzień zakradła się do stajni i popędziła na swojej
klaczy- Lei do miasta. Mitva czekał na nią w umówionym miejscu.
-Co tam?- zapytała, wyciągając jedzenie spod peleryny.-
Dzisiaj przyniosłam więcej niż zwykle.-Mitva uśmiechną się.
-Rzeźnikowi skradziono kawałek mięsa z uda świni i toczy się
śledztwo.- Ten jedenastolatek zawsze wszystko wiedział.- Poza tym to nic
ciekawego się nie wydarzyło.
-Ale pytałam się co u ciebie?
-Po staremu. Codzienna monotonia życia. Wszystko o tej samej
godzinie. Nic ciekawego się nie dzieje. A u ciebie?
-Słuchaj… Jak wiesz za tydzień wychodzę za mąż.
-Tak, całe miasto o tym mówi.
-No i widzisz… Bo… Jak wyjdę za mąż, to nie będę mogła
przychodzić tak często jak zazwyczaj. Nawet jeśli w ogóle będę mogła.
Oczywiście jedzenie będzie ci ktoś przynosił…
-Ale mi nie zależy na jedzeniu! Ty przestaniesz się ze mną
widywać…- powiedział bliski płaczu.
-Mitva… To nie tak… Wiesz, że zostało mi to narzucone z
góry…Proszę cię tylko nie gniewaj się na mnie.
-Stracę jedynego przyjaciela- powiedział już ciszej, a po
policzku spłynęła mu łza. Chłopiec nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Jego duszę rozrywał smutek. Bał się być ponownie samotny. Odkąd zaprzyjaźnił się z Vesi, żył dla niej i dla ich przyjaźni, a teraz tracił to wszystko. Pobiegł w stronę straganu z warzywami i znikł za
zakrętem.
Dziewczyna wróciła do zamku. Usiadła na krześle w swojej komnacie. Vesylly miała
wrażenie, że cały świat jej się zawalił. Ona także straciła bratnią duszę.
Gdyby tylko mogła coś zrobić… Jakoś zadziałać…Ale na szali miała dobro
królestwa, czyli całą masę ludzi, i swoje szczęście. W tej sytuacji wybór był
chyba jasny. Byłaby egoistką wybierając lepszą drogę dla siebie. Ród do którego
należał książę Sita był potężny i gwarantował bezpieczeństwo państwu. Nie mogła
nic zrobić… Wstała z krzesła i jeszcze raz przyglądnęła się drogiej sukni.
Teraz nie wprawiała ją ona w zachwyt… Książę Sita musiał wydać majątek kupując
ją.. Ludzie na świecie głodują i nie mają, gdzie mieszkać, a ona dostaje
prezent, za który można by wykarmić co najmniej całe miasto. Przecież dobra materialne
nie są najważniejsze… To tylko zaleta świata, która przysłania ludziom
prawdziwe wartości, takie jak miłość, czy przyjaźń. Czym jest człowiek, jeśli
jest samotny? Jego życie jest puste. Mogłoby się zdawać, że jego majątek czyni
go bogatym, ale właśnie przez niego staje się uboższy. Pieniądze to iluzja… Iluzja życia. Prawdziwy człowiek czuje, że jego życie jest spełnione, gdy
szczęśliwi są także inni. Gdy na świecie nie panuje głód, przemoc i cierpienie.
Vesi ubrała suknie. Jeśli dzięki temu czynowi ludzie w kraju będą czuć się
bezpieczniej, to jestem na to gotowa- pomyślała, przeczesując włosy. Jej małe,
lekko skośne, niebieskie oczy wpatrywały się w duże lustro stojące w sypialni.
Po bladym policzku spłynęła jej łza. Nie wolno ci płakać- skarciła samą siebie.-
Musisz wyglądać na silną. Weź się w garść.
Sala balowa była
pełna gości, którzy przybyli z wielu krajów. Były tu kobiety o ciemnych włosach
i oliwkowej skórze z południa, jak i zielonookie blondynki z środkowej części
kraju. Ojciec siedział na swoim honorowym miejscu i rozmawiał z najważniejszymi
osobistościami. Miejsce mogło wprawić w zachwyt każdego. Ściany przyozdobione były mozaikami przedstawiającymi sceny z legend i historii królestwa. Przez wielkie okna wykonane w stylu gotyckim widać było pełnie księżyca. W sali panował gwar. Goście rozmawiali między sobą i prowadzili różne polityczne dysputy. W tle można było usłyszeć muzykę rozbrzmiewającą na całą salę.
-Witaj.- Vesi usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciła się.-
Jestem książę Sita, a ty to zapewne jesteś księżniczką Vesylly?
-Zgadza się.-
mężczyzna był ponadprzeciętnie przystojny. Miał jasne, wręcz platynowe
blond włosy i oczy niczym stal. Gdy się uśmiechał odsłaniał idealnie równe,
białe zęby. Jego skóra była blada, lecz kilka odcieni ciemniejsza niż skóra dziewczyny. – Dzień dobry.
-Plotki okazały się kłamstwem. Mówiono, że jesteś
najpiękniejszą dziewczyną w królestwie, jednakże ja sądzę, iż w całym
wszechświecie nie ma tak ślicznej kobiety jak ty.
-Bardzo mi to pochlebia. Dziękuję.- mówiąc to księżniczka dygnęła.
-Nie dziękuj. Zatańczymy?- dziewczyna zgodziła się.
Po księciu można było się wiele spodziewać: egoizmu, płytkości i pyszności, ale Vesylly nie przypuszczałaby nigdy, że umie on tak fantastycznie tańczyć. Wirując po białym parkiecie czuła się jakby była jedyną osobą na świecie. Hałas w sali powoli ucichł. Teraz wszyscy wpatrywali się w tańczącą dwójkę. Jednakże oni się tym nie przejmowali. Patrząc w sobie w oczy, nie widzieli świata poza sobą. Dla dziewczyny był to jeden z nielicznych momentów, w których czuła się szczęśliwa.
Niestety po jednym walcu książę pożegnał się z nią mówiąc, iż ma ważne sprawy do załatwienia. Vesi oddaliła się w kąt sali. Puls jej przyspieszył. Czy to możliwe?- myślała.- Czy to możliwe, że kogoś pokochałam? Czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie. Popatrzyła przez okno. Księżyc był tego dnia taki piękny. W tym momencie cały świat wydawał jej się cudowny, a samotność i nieszczęście czymś nierzeczywistym.
-Dzień dobry.- Podeszła do niej kobieta w sile wieku. Miała zielone oczy oraz brązowe, gęste loki.
Niestety po jednym walcu książę pożegnał się z nią mówiąc, iż ma ważne sprawy do załatwienia. Vesi oddaliła się w kąt sali. Puls jej przyspieszył. Czy to możliwe?- myślała.- Czy to możliwe, że kogoś pokochałam? Czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie. Popatrzyła przez okno. Księżyc był tego dnia taki piękny. W tym momencie cały świat wydawał jej się cudowny, a samotność i nieszczęście czymś nierzeczywistym.
-Dzień dobry.- Podeszła do niej kobieta w sile wieku. Miała zielone oczy oraz brązowe, gęste loki.
-Dzień dobry. Jak podoba się bal?- Vesi dygnęła.
-Jest fantastycznie. I ta orkiestra… Gdy ją słyszę mam
ochotę tańczyć. A twoja sukienka, jest niebiańska.
-Dziękuję bardzo, dostałam w prezencie.
-Zapewne od narzeczonego?
-Zgadza się.
-Dając ci takie prezenty musi cię naprawdę mocno kochać.- Vesi wierzyła w to mocno. Ona go pokochała. W pierwszym momencie wydawał jej się egoistyczny i samolubny, ale podczas tańca zmieniła zdanie. Gdy spojrzała w jego stalowe oczy serce zabiło jej mocniej. Nie wierzyła, że można tak kochać człowieka, którego się nie zna.
-Na pewno.- odpowiedziała. Jeśli ona kochała go nad życie, to on musiał czuć to samo.
-A czy ty go kochasz?
-Bardzo.- Nigdy nie lubiła mówić o uczuciach, ale teraz miała ochotę je wyśpiewać. Policzki ją zapiekły. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Musiała natychmiast ochłonąć.
-Przepraszam na chwilę.- Księżniczka dygnęła i wyszła z
sali.
Usiadła na krześle
stojącym w jednym z wielu korytarzy. Ozdobiony był on zbrojami i wielkimi obrazami. Jeden z portretów przedstawiał jej matkę. Kobieta była podobna do Vesi. Miała piękne, srebrne włosy i niebieskie oczy. Patrzyła na dziewczynę tym swoim przenikliwym, ale pełnym zrozumienia wzrokiem. Vesylly wpatrywała się na obraz z tęsknotą, Czy to możliwe, że minęło tyle lat, a widok tej uśmiechniętej twarzy nadal wprawia w smutek i żal- zastanawiała się dziewczyna. Była małym dzieckiem, kiedy umarła jej mama. Po jej śmierci ojciec stał się inny. Starał się spędzać z własną córką jak najmniej czasu. Może to dlatego, że była ona strasznie podobna do matki. Nagle zza jednych, z tysiąca drzwi rozległy się krzyki, które szybko przerodziły się w szept. Vesi przyłożyła ucho do dziurki od klucza.
-Wiem- powiedział głos należący prawdopodobnie do księcia
Sity. Serce Vesylly natychmiast zabiło głośniej.- Ojcze, ten plan jest niezawodny.
-A jeśli coś pójdzie nie tak?
-Co w tym może się nie udać? Posłuchaj jeszcze raz. Za tydzień poślubię księżniczkę. Ona oczywiście myśli, że jestem nią oczarowany. Żebyś ty wiedział jak ona się we mnie wpatrywała podczas tańca.- Zachichotał.- Parę miesięcy później podczas jednej z uczt do kielicha jej ojca dolewam trucizny. On umiera po kilku dniach. Dziewczyna jest pogrążona w rozpaczy, ale zgadza się zostać królową. Po koronacji podrzynam jej gardło i mówię, że to samobójstwo. Płaczę, mówię, że nie wiem jak to się mogło stać. Wszyscy składają mi kondolencje, a następnie zostaję królem i zdobywam władzę.- Vesi usiadła na podłodze. Czułą się jakby ktoś pokroił jej serce na kilka kawałków. Nie miała po co żyć. W jej duszy kłębiła się rozpacz. Strumienie łez spływały po jej policzkach. Nie wiedziała co robić. Przez głowę przelatywało jej wiele rozwiązań. Mogła pójść i opowiedzieć wszystko ojcu, ale czy on jej uwierzy? Czy nie pomyśli, że to tylko pretekst do unieważnienia ślubu? Musiała wymyślić coś innego. Wyszła na zewnątrz. Księżyc odbijał się w fontannie stojącej na dziedzińcu. Obmyła twarz wodą i poczuła się jak we śnie. Energia przepływała przez każdy zakamarek jej ciała. Na czubkach palców poczuła mrowienie. Popatrzyła się w swoje odbicie. Pod wpływem impulsy pobiegła do stajni. Wiedziała , co zrobi ucieknie. Dopóki jej nie znajdą, jej ojciec będzie bezpieczny. Bez ślubu z nią książę Sita nie może być kandydatem do korony. Wsiadła na swoją klacz i pogalopowała w stronę miasta.
Wybiła północ. Wśród starych i zniszczonych kamienic nie było żywej duszy. Vesi przyjechała tu, aby wziąć ze sobą Mitvę. Wielu ludzi bowiem widziało ich rozmawiających ze sobą. Gdy się zorientują, że nie ma jej w zamku będzie na liście podejrzanych osób. Nie mogła ryzykować. Vesylly wątpiła, że uprowadzenie księżniczki i przyszłej królowej uszło by komuś
płazem. Czy komuś przyszłoby do głowy, że sama by uciekła? W danej chwili jednak
starała się myśleć tylko o jednym: gdzie o tej godzinie może być Mitva?
Mogłaby sprawdzić w sierocińcu, ale to jest niemożliwe, ponieważ latem chłopak
stara się nie przebywać w tym brudnym i obskurnym budynku. Jedynym miejscem, w
którym mógł się znajdować była mała, stara i opuszczona rok temu przez jednego
z kupców chatka. Vesi musiała być tam jak najszybciej. Miała coraz mniej czasu.
Zaraz zapewne zorientują się, że jej nie ma. W oddali widać było mały, drewniany domek. Mitva
pewnie już śpi. Coraz bliżej… Sto, pięćdziesiąt, dwadzieścia metrów. Jest już
na miejscu. Vesi wchodzi do budynku. Chłopak śpi na sianie.
-Mitva, obudź się.- Lekko szturchnęła go w ramie. Chłopak
przewrócił się na drugi bok.- Mitva naprawdę proszę, obudź się.-Szturchnęła go
trochę mocniej.
-Co, co…? Vesi? Co ty tu robisz?- W jego oczach kryło się zdezorientowanie.
-Musimy uciekać.
-Ale dlaczego?- Mitva stawał się coraz bardziej zmieszany. Był zaskoczony. Nie wiedział, o co chodzi. Zastanawiał się, czy to nie sen, ale wszystko wydawało się nazbyt realne.
-Uciekłam z domu.- Tego, co czuł Mitva w tej chwili nie da się opisać. Był kompletnie zbity z tropu.
-Ponownie zapytam: dlaczego?! Przecież oni pomyślą, że ja w
tym brałem udział…-
-No właśnie, dlatego uciekamy razem. Szybko. Bierz , co masz
wziąć, bo zaraz zorientują się, że mnie nie ma, o ile jeszcze tego nie zrobili…
Powody wyjaśnię ci, gdy będziemy w bezpiecznej odległości od miasta.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Planowo rozdział ten miał być jutro, ale zdecydowałam się jednak dodać dzisiaj. To mój drugi wpis na tym blogu, więc nie oczekuje, że nie będę miała błędów. Na pewno jakieś się tam znajdą, a szczególnie moja pięta Achillesowa: interpunkcja. Ogółem mówiąc cieszę się, że mam już komentarz dotyczący owych pomyłek. Jak to mówi jedno przysłowie, człowiek właśnie na nich się uczy i dzięki nim dąży do doskonałości, więc mam nadzieje, że i ja tak mam. Starałam się robić najmniej tych pomyłek, które znalazły się w poprzednim rozdziale. Co by tu jeszcze dodać... Mam nadzieje, że nowy wpis was zaciekawił i wszystkim miłośnikom pisania, jak i czytania życzę weny.
P.S. Kolejny rozdział pojawi się końcem lipca, lub początkiem sierpnia, ponieważ wyjeżdżam na wakacje :)
Edit: Ufff, udało się i skończyłam. ten rozdział poprawiłam jakoś szybciej niż wczorajszy. Ogółem mówiąc tu było chyba mniej błędów i niedomówień. Nie rozpisuje się i idę poprawiać kolejny, a później pisać nowy :D
Edit: Ufff, udało się i skończyłam. ten rozdział poprawiłam jakoś szybciej niż wczorajszy. Ogółem mówiąc tu było chyba mniej błędów i niedomówień. Nie rozpisuje się i idę poprawiać kolejny, a później pisać nowy :D
sobota, 5 lipca 2014
Prolog
Miasto Thanda
może się wydawać miejscem niesamowitym. Stare budynki i ich pokryte śniegiem dachy mogłyby w niektórych wzbudzić zachwyt. Biały puch wyglądał niczym spadający z nieba popiół. Wszystko to nadawało temu miejscu romantycznej atmosfery. Niestety ktoś, kto mieszka tutaj od dzieciństwa, nie potrafił poczuć tego wspaniałego, zimowego klimatu.
Miejsce to było oziębłe a uśmiech na twarzach mieszkańców był rzadkością. Być
może było to spowodowane trudnościami, jakimi jest życie w górskim miasteczku. Okrutne mrozy przybywały tutaj nieoczekiwanie. Tutejsze tereny były ubogie w plony. Jedynym źródłem dochodów była woda wypływająca z gór. Czysta i zdrowa, zawierająca minerały potrzebne do dobrego funkcjonowania organizmu. Niestety nie wszystkich było stać na ten przywilej upijania się nią. Na szczęście ludzie z tych stron nie mieli tego problemu. Posiadali ją oni całkowicie za darmo. Według niektórych legend wypicie jej z niektórych źródeł sprzyjało długowieczności. Jeden z mitów szerzących się w krainach wiecznego lodu mówi o pewnej królowej, która nigdy nie zaznała szczęścia. Jej ojciec, mąż i brat zginęli w wojnie, która toczyła się 700 lat temu. Władczyni została wygnana i tułała się po świecie. Podczas swojej wędrówki spotkała czarownicę, która położyła przed sobą trzy kamienie: niebieski, biały i czerwony. Królowa miała wybrać jeden z nich. Każdy oznaczał inny podarunek. Niebieski- powrót jednej ukochanej osoby ze świata zmarłych. Biały-bogactwo. Czerwony natomiast pomógłby jej odzyskać koronę. Kobieta wybrała biały. Za swoją chciwość została ukarana i zamieniona w źródło. Uczciwi i skromni, którzy się z niej napiją mogą stać się nieśmiertelni. Nikt jednak nie wie, gdzie znajduje się wspomniane w legendzie źródełko. Mit był opowiadany przez wieki dzieciom jako przestroga przed chciwością i skąpstwem. Księżniczka Vesylly słyszała go wiele razy od swojej niani. Dziewczyna upodabniała się do królowej. Gdy biedacy mierzyli się z przeciwnościami losu
i zimnem, ona siedziała w ciepłym pałacu. Kiedy oni nie mieli włożyć co do
garnka, ona kosztowała najelegantszych i wyrafinowanych dań. Mimo wszystkich
tych wygód, w jej życiu nie zagościło nawet ziarenko szczęścia. Nie miał go kto zasiać. Warunki nie było odpowiednie, a ziemia nieżyzna. Na domiar złego przygnębiające dla niej było cierpienie i ból innych. Jednakże był konkretny powód jej nieszczęścia: Vesylly nigdy nie
zaznała prawdziwej miłości. Przez siedemnaście lat swojej egzystencji, żyła w samotności. Jej matka umarła kilka lat temu, a z ojcem rzadko
się widywała. Król ma swoje obowiązki i musi o tym pamiętać- powtarzał, gdy ta
chciała spędzić z nim choć kilka minut. Dzieciństwo spędziła na zdobywaniu
wykształcenia i nauce o tym, jak zachowywać się w towarzystwie. Gdyby jeszcze
miała szansę kogoś pokochać… Ale mogła mieć tylko nadzieje. Za kilka miesięcy wychodziła
za mąż, za człowieka wybranego przez ojca. Dzięki temu małżeństwu ród , który
był od wieków przeciwny panowania dynastii Moseyla, nie ograniczałby władcy.
Prawda jednakże jest taka, że umocnią oni w ten sposób swoją pozycje w
królestwie, a jej narzeczony zostanie mężem następczyni tronu.
Wielka, obszerna
komnata, do której weszła Vesylly, dotąd pusta, teraz przypominała prawdziwy
warsztat krawiecki, którym zresztą się stała. Manekiny ubrane były w suknie
ślubne. Było ich około dwudziestu. Według Vesi szycie tylu ubrań dla jednej
osoby, która i tak ma wybrać tylko jedne z nich jest pozbawione sensu.
Praktyczniej byłoby przeznaczyć ten materiał na ubrania dla najbiedniejszych.
Oczywiście ojciec dziewczyny starał się pomóc tym ludziom na tyle, ile mógł,
ale ograniczały go potężne rody, które uważały, że pieniądze przeznaczone na
biedaków mogłyby dofinansować armie.
-Wasza Wysokość!!! Nie ukrywam, że przy tylu zamówieniach, uszycie sukni dla Ciebie było dla mnie nie lada wyzwaniem. Nie spałem nocami, ale udało mi się! Ze zwykłego, białego materiału stworzyłem arcydzieła. Teraz oddaje je do twojej dyspozycji. Wybierz tą, która ci się najbardziej podoba. Osobiście polecałbym te trzy. Idealnie pasują do twojej smukłej figury.- Suknie, które wskazał
były najpiękniejszymi jakie widziała Vesylly. Rękawy pierwszej z nich były
wykonane z koronki, druga zaś miała je bufiaste, lecz trzecia wywarła
największe wrażenie na dziewczynie. Skromna.
Piękna. Bez rękawów. A jedyną jej ozdobą był ciepły kożuszek. Suknia ta
była nie tylko śliczna, ale także praktyczna. Idealnie pasująca do mroźnych
klimatów królestwa Poleedis.
-Ta mi się podoba.
-Doskonały wybór. Powiem Waszej Wysokości, iż dobrą rzeczą
jest, że suknie ślubne są tradycyjnie białe, ponieważ biel idealnie podkreśla
srebrny kolor twoich włosów.- Vesi zarumieniła się. Nie lubił, gdy ktoś prawił jej komplementy. Nigdy nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc nie mówiła nic.
-Niestety teraz zmuszony jestem Cię przeprosić. Obowiązki wzywają. Żegnaj.- Powiedziawszy to, ukłonił się.
Zimne, niebieskie
oczy Vesylly wpatrywały się w lusterko. Krawiec miał rację, biel idealnie
podkreślała srebrną barwę jej długich, prostych włosów, a krój szczupłą figurę.
Wielki, zabytkowy zegar, wiszący tuż obok potężnych drzwi, wybił godzinę
dwunastą. Dziewczyna szybko pobiegła do swojej komnaty. Otworzyła drewnianą skrzynie, leżącą niedaleko wielkiego łoża z baldachimem, wyciągnęła z niej białą pelerynę
i zarzuciła na siebie. Wybiegła z komnaty, tak aby nikt jej nie zobaczył. Teraz
było to niemożliwe. Wszyscy służący przygotowywali zamek przed
wieczorną ucztą szykowaną na cześć hrabi Omenusa pochodzącego z południowych
krain. Vesi pobiegła do stajni, osiodłała swoją białą klacz i podążyła do
miasta.
Zima była w tym
roku wyjątkowo mało uciążliwa. Śnieg sypał równomiernie i powoli, a dachy
budynków wzdłuż ulicy pokryte były cienką warstwą śniegu. Mieszkańcy miasta
wyglądali wprost identycznie. Wszyscy mieli platynowe lub srebrne włosy, a ich oczy
miały barwę niebieską, bądź szarą. Vesylly rozejrzała się dookoła. Nie było
go , a powinien już być. Zawsze zjawiał się punktualnie. Już miała panikować,
gdy w jej stronę zaczął biec chłopiec o jasnych blond włosach, lekko
opadających na czoło i szarych oczach. Ubrany był w czarne, skórzane spodnie i
szarą płócienną tunikę. Na nogach miał ciepłe buty, a głowę ogrzewała ciemna
czapka.
-Głodny?- dziewczyna mówiąc to, wyciągnęła spod peleryny
chleb i owoce.
-Jak wilk.- Chłopiec miał na imię Mitva, był on bowiem
sierotą. Vesi codziennie podkradała jedzenie z zamkowej kuchni, aby o umówionej
godzinie mu je przynieść. On natomiast odpłacał jej się
najpiękniejszym darem jaki mogła kiedykolwiek dostać: przyjaźnią.
-Co tam u ciebie? Wydarzyło się coś od wczoraj?- zapytała
Vesi.
-Nic ciekawego, ale po mieście chodzi pewna plotka.- Mitva
zawsze był poinformowany o tym, co dzieje się w Thanda.- Ludzie mówią, że w
mieście mieszka wiedźma. Podobno ma ona niesłychaną moc i umie władać nad
żywiołem wody. Czy ta czarownica może nam coś zrobić?
-Zapewne to następna głupia historyjka wymyślona przez
ludzi.- Vesylly nigdy nie wierzyła w tego typu bajki.
-Tyle, że to może być prawda… Podobno opowiedziała to sama
wyrocznia przybyła wraz z dworem hrabi Omenusa.
-Wątpię… Pamiętasz, co mówiły poprzednie wyrocznie przybyłe
z innych krajów? Według nich ziemię miało pochłonąć morze. Nic takiego się nie
wydarzyło. Nie ma się czego bać, to kolejna bajeczka, której nie warto
wierzyć.
-Może masz racje.- Mitva się rozweselił. W jego szarych
oczach nie było widać już przerażenia, lecz teraz tańczyły tam figlarne
iskierki, które Vesi znała bardzo dobrze. Ten jedenastolatek był jak każdy chłopiec w swoim wieku. Lubił robić ludziom psikusy, ale często prowadziło to do wielu kłopotów.
-Co knujesz?- Dziewczyna popatrzyła na niego z przerażeniem.
-Co knujesz?- Dziewczyna popatrzyła na niego z przerażeniem.
-A gdyby tak wymyślić kolejną głupią historyjkę?
-To ty coś wymyśl, a
ja muszę już jechać. Zaraz powinni zorientować się, że mnie nie ma. Spotkamy się jutro.-
Vesi wsiadła na konia i podążyła w stronę zamku. Gdy wyjdzie za mąż nie będzie mogła się spotykać z Mitvą.
Zostało jej tylko parę miesięcy… Parę miesięcy do momentu całkowitego
osamotnienia.
----------------------------------------------------------------------------------
Na razie to jest jedynie prolog. Następne rozdziały postaram się robić dłuższe. Jeśli widzicie jakieś błędy interpunkcyjne, albo jakiekolwiek piszcie w komentarzach. Postaram się je poprawić. Mam nadzieję, że wam się to spodobam, mimo iż to dopiero prolog i mało jest w nim zawarte. Jest to tak naprawdę tylko wprowadzenie do tej historii, którą będę kontynuować.
Edit: Wprowadziłam lekkie zmiany, dzięki którym (mam nadzieje) rozdział będzie lepszy. Dodałam legendę i poprawiłam rzucające się w oczy błędy. A wy co myślicie? Lepiej przed korektą, czy po?
Edit: Wprowadziłam lekkie zmiany, dzięki którym (mam nadzieje) rozdział będzie lepszy. Dodałam legendę i poprawiłam rzucające się w oczy błędy. A wy co myślicie? Lepiej przed korektą, czy po?
Subskrybuj:
Posty (Atom)